Aktualności

  • Fragmenty książki Edi Andradina - Polski Brazylijczyk

- Nie rzucali w nas całymi bananami, tylko kroili je na pół. Rozumiecie to? Oszczędzali, kur**. Oszczędni rasiści - to jeden z fragmentów wydanej nie tak dawno książki "Edi Andradina - Polski Brazylijczyk". Jeśli jeszcze nie dokonaliście zakupu jego autobiografii, to po przeczytaniu poniższych fragmentów powinniście to zrobić!


Pamiętam, jak graliśmy z drugoligową Lechią Gdańsk w Pucharze Polski. Jej kibice przed wejściem na murawę rzucali w nas bananami. Tutaj muszę podkreślić, że fani Pogoni zawsze byli w stosunku do nas w porządku, ale na wyjazdach wyzwiska od „bambusów” i tak dalej stanowiły normę. Wtedy w Gdańsku Amaral wziął jednego banana do ręki i ugryzł. Dawno temu zrobił to, co Dani Alves, a mówiło o tym przecież tyle osób na całym świecie. „Tfu, jaki niedobry” – stwierdził po chwili i nie kontynuował jedzenia. Wiecie w ogóle, co ci je**** rasiści z Lechii (odnoszę się tu wyłącznie do osób, które nas wtedy zaczepiały), bo inaczej się ich nie da nazwać, zrobili? Nie rzucali w nas całymi bananami, tylko kroili je na pół. Rozumiecie to? Oszczędzali, kur**. Oszczędni rasiści.

Fragment autobiografii Ediego Andradiny. Książkę można zamówić na EdiAndradina.pl

***

W jednej z akcji pucharowego meczu z Lechią Gdańsk Amaral skoczył do głowy. Dostał w twarz i upadł na ziemię. Spojrzałem na niego. 

– Bracie, co się stało z twoim okiem? – zapytałem, bo nie wyglądało zbyt dobrze. Jak się okazało, z oczami miał wszystko w porządku. Puchły mu tak naturalnie. 

– Bracie, bracie, czy w Szczecinie jest jakiś dobry dentysta? – zapytał, zasłaniając zęby. 

– A coś jest nie tak? – Nie mam „napastnika”! 

W Brazylii „napastnikiem” nazywana jest „jedynka”. Po kilkunastu sekundach przekonałem się, że faktycznie ma dziurę z przodu. Musiał wprawić sobie nowy ząb. Wcześniej i tak miał wszystkie implanty.

***

Z Batatą spędziłem sporo czasu, lecząc kontuzję. On też borykał się wtedy z problemami zdrowotnymi. Przebywaliśmy w Łodzi. Batata codziennie robił u siebie imprezy. Dosłownie od poniedziałku do niedzieli. Miał swoją cenną listę kontaktów. Znajdowało się na niej ze sto kobiet, może nawet więcej. Zwykle zapraszał dwie lub trzy. Pamiętam, jak dzwonił przy mnie do jednej z nich. Niech będzie, że miała na imię Agnieszka.

🗣️ – Słuchaj, Aga, mam urodziny. Zrobiłem małą imprezkę. Jest bardzo miło. Może wpadniesz?

🗣️ – Ale Batata, byłam na twoich urodzinach trzy dni temu – odparła.

Szybko zorientowałem się, że mój kumpel ma urodziny w każdy poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek. Codziennie.

***

Jak dzisiaj pamiętam rozmowę, na którą Takafumiego Akahoshiego wezwał jeden z trenerów. Poprosił mnie o tłumaczenie. Szkoleniowiec złościł się na „Akę”, bo ten cały czas chodził na imprezy. 

– „Aka”, co to ma, kur**, znaczyć? Imprezujesz. Cały czas pijesz. Mamy ważne mecze, chcemy awansować do Ekstraklasy, a ty się non stop bawisz? 

„Aka” tylko stał. 

– I słyszałem, że jeszcze palisz – dodał po chwili szkoleniowiec. 

– Trenerze, ja piję. Może nawet i często. Ale nie palę! – odparł „Aka”. 

A ja musiałem to wszystko tłumaczyć. Myślałem, że nie wytrzymam ze śmiechu. 

Fragment autobiografii Ediego Andradiny. Książkę można zamówić na EdiAndradina.pl

***

Wspomniałem o prezesie Miedziaku. Śmiało mogę uznać go najgorszym działaczem, z jakim miałem do czynienia w całej karierze. W ogóle nie znał się na piłce. W trakcie treningów wchodził na boisko, nie mając pojęcia, co tak naprawdę tam robi. Spacerował po nim, charakterystycznie trzymając ręce z tyłu. Był tak u nas raz, drugi, trzeci… Ktoś wymyślił, że będziemy w niego celować piłką. „Głowa – pięćset złotych, plecy – trzysta, noga lub ręka – po stówie” – mniej więcej tak wyglądały nagrody, które zostały szczegółowo opisane na rysunku. Co ważne – mogli liczyć na nie tylko młodzi zawodnicy. Pierwszego dnia po ich ustaleniu Miedziak nie przyszedł. Ale drugiego już tak. Chodził po boisku, a obok niego przelatywały tylko piłki. Ktoś trafił go w plecy, chyba Batata. Nie dostał kasy, bo dzieciakiem nie był. Nie pamiętam już, czy ktoś otrzymał pieniądze. Pewnie tak. No dobra, przyznaję się. To ja wymyśliłem tę zabawę.

***

W zespole Pogoni, który wywalczył awans, grali wybuchowi napastnicy. I to dosłownie. Gdy wyjeżdżaliśmy na mecze i zatrzymywaliśmy się w hotelu, regularnie, około drugiej w nocy, wszystkich budził huk. Niby petarda, ale jakby coś mocniejszego. Jak mała bomba. Grzmotnięcie rozlegało się po całym hotelu i powtarzało się autentycznie przez kilka wyjazdów z rzędu. „Kibice, to kibice rywala” – myślałem sobie. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że za tajemniczymi wybuchami stał Vuk Sotirović. Ot tak, dla zabawy, odpalał sobie w nocy petardy. Zawsze miał je przy sobie.

***

Spadek z Pogonią to najgorszy moment w moim piłkarskim życiu. Zdecydowanie największa porażka. Przez długi czas czułem się winny. Naprawdę nie mam wielu rzeczy, nawet pozasportowych, które wywołują u mnie podobną przykrość, gdy o nich myślę. Ludzie mówili, żebym przestał. „Strzelałeś gole i notowałeś asysty. Nie schodziłeś poniżej odpowiedniego poziomu” – przekonywali, ale cóż z tego, skoro mnie to tak bardzo bolało. Brak utrzymania stał się dla mnie hańbą. Myśląc o tamtym sezonie, nawet po latach, czułem duży smutek. Inni Brazylijczycy nie podchodzili do tego w podobny sposób. Wzięli swoją kasę i tyle ich widzieli. 

Fragment autobiografii Ediego Andradiny. Książkę można zamówić na EdiAndradina.pl

***

Pogoń to dla mnie wyjątkowy klub. Bardzo lubiłem grać w Tule, gdzie czułem ekscytację ze strony kibiców, ale Szczecin to coś zupełnie innego. Kibice mnie szanowali, a piłkarze od początku zaakceptowali. Wcześniej byłem zawodnikiem wielkiego Santosu, a także występowałem w Japonii. Pogoń czy cała Ekstraklasa może nie zajmowała pierwszego miejsca, jeśli chodzi o poziom sportowy, ale ludzie, warunki treningowe, stadion, cała otoczka… To miało swój urok. W Szczecinie czułem się swobodnie jak nigdzie. Za każdym razem, gdy tylko dotykałem piłki. Doceniano mnie za to, co robię na murawie. To bardzo przyjemne. Uwielbiam też Kielce, ale najmocniej emocjonalnie jestem związany z Pogonią. Jestem i już zawsze będę czuł się jej częścią. 

***

Cláudio Milar był typowym Urugwajczykiem. Takim Luisem Suárezem. Czasami trochę kombinował. Pamiętam, gdy sztab szkoleniowy dał nam opaski treningowe, które mieliśmy zakładać, ćwicząc poza klubem w trakcie jakiejś przerwy. „Kur**, Milar, jakie ty masz świetne wyniki!” – usłyszał któregoś dnia Cláudio. Stała za nimi jego żona, która dobrze biegała. Przekazywał jej opaskę, a ta robiła kilometry.

***

Batata to gość jedyny w swoim rodzaju. Podobnie jak Julcimar wcześniej grał już w innych zespołach Ptaka. Był jego synkiem. Odwiedzał go w domu. Sam miałem dobry kontakt z właścicielem Pogoni, ale to coś zupełnie innego. Kiedyś Batata poprosił mnie o pożyczkę. Przekazałem mu dwa tysiące złotych. „Bracie, za tydzień ci oddam” – usłyszałem. Okej. Minęło siedem dni – nic. Dziesięć – nic. W końcu sam zacząłem temat, informując go, że na coś czekam. 

– Batata, masz u mnie zaległości. 

– Ej, sangue (taki brazylijski slang, chodzi o to, że jesteśmy tej samej krwi), zapłacę ci, zapłacę ci.

– No to dawaj. Mówiłeś o tygodniu, a minęło już więcej. W sumie trochę robiłem sobie z niego jaja, celowo się drocząc. Na drugi dzień obrażony Batata przyszedł do szatni z dwoma tysiącami. „Masz, kurwa. Już nigdy więcej o nic cię nie poproszę!” – stwierdził naprawdę wkurzony. Miał do mnie pretensje, że w ogóle ośmieliłem mu się przypomnieć o pożyczce. Ale faktycznie więcej nie zapytał mnie o pieniądze.

***

Do Takafumiego Akahosiego w Szczecinie dołączył drugi Japończyk – Takuya Murayama. To dopiero gość… Przyszedł na testy z niższej ligi. Fajnie wyglądał. Z „Aką” staraliśmy się, żeby został w klubie. Zabieraliśmy go na obiad, kolację czy kawę. I on nigdy nie płacił. No ale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie zarabiał dużo. Nawet po podpisaniu trzyletniego kontraktu nie były to kokosy – tak przynajmniej sądziliśmy. Gdy skończyłem grać, brałem udział w niektórych zebraniach zarządu. Spojrzałem kiedyś na jego umowę, a on, kurwa, dostawał więcej ode mnie! I nigdy nawet nie zaproponował postawienia kolacji. „Edi, nie, nie. Mam biedną rodzinę w Japonii” – powiedział, gdy go o to zagadnąłem. Klasyka. Menedżer załatwił mu mega korzystną umowę. 

***

Kiedyś Mineiro chciał się spotkać z dziewczyną. Piątek, okolice godziny dwudziestej trzeciej. Spaliśmy w hotelu, bo następnego dnia graliśmy mecz. Mineiro wybrał w telefonie „K”, będąc przekonanym, że łączy się z Kasią. „Kochanie, przyjedź do mnie” – zaczął, a potem kontynuował. Nagle coś rozłączyło. Nie wiedział, o co chodzi. Jak się później okazało, zadzwonił do trenera Mariusza Kurasa, który o wszystkim opowiedział nam dopiero po spotkaniu. Mineiro grał nieźle, ale trener i tak go ochrzanił, zapowiadając, że od teraz każdego dnia będzie go sprawdzał. 

Fragment autobiografii Ediego Andradiny. Książkę można zamówić na EdiAndradina.pl

tekst alternatywny

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Daniel Trzepacz
Żródło: własne
Wyświetleń: 2959
tekst alternatywny

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...