Aktualności

  • Meksykańska Przygoda Marka Ostrowskiego, część #4

Captain Tomasz, użytkownik Twittera, podjął się przepisania wspomnień Marka Ostrowskiego z Mundialu w Meksyku, który odbył się w 1986 roku. Publikowane one były w Głosie Szczecińskim. Dziś rozdział czwarty - Portugalia i Anglia.


ROZDZIAŁ 4
Portugalia i Anglia

Naszą drogę powrotną z Monterrey do ośrodka można by nazwać „wesołym autobusem”. Smolar, szczęśliwy strzelec bramki, wciąż szczerzy zęby w uśmiechu. 

Bońkowi gęba się nie zamyka, a w ogóle wszyscy przekrzykują się wzajemnie. Lubię taką atmosferę po zwycięskim meczu, gdy cieszymy się jak dzieci.

Ile będzie jeszcze takich powrotów.

Ten mecz od początku układał się po naszej myśli. Przecież na początku „Zibi” mógł już zdobyć bramkę po podaniu Smolarka. Takie sytuacje podbramkowe uskrzydlają zespół, dodają wiary, że za chwilę padnie gol. I padł. Ten Włodek jest niesamowity.

Gdy autokar zatrzymał się pod ośrodkiem nagle rozległ się nieoczekiwany koncert. To kierowcy i policjanci z eskorty włączyli klaksony. Oni także cieszą się z naszego zwycięstwa. Miłe to, że mamy przyjaciół, z którymi  możemy dzielić się naszym szczęściem. Należy do nich Kazimierz Deyna, który na ten mecz przyleciał samolotem z USA. Ostatni raz widziałem pana Kazimierza chyba 9 lat temu. Grałem jeszcze w Wiśle Płock i spotkaliśmy się w meczu towarzyskim z Legią. Deyna niewiele się zmienił. Ma ten sam ujmujący, bezpretensjonalny sposób bycia. Mimo czterdziestki na karku wciąż gra i to z powodzeniem w halowej lidze.

Na drugi dzień, w trakcie obiadu raz jeszcze wszyscy wróciliśmy myślami do meczu z Portugalią. W spotkaniu tym Włodek zdobył swą 12 bramkę w reprezentacji lecz co najważniejsze pierwszą strzelona przez Polaka na tym Mundialu. Wydarzenie to w sposób  dość niecodzienny, lecz jakże przyjemny i wymowny postanowiła Polka mieszkająca od lat w Meksyku. Ufundowała mianowicie pamiątkowy medal wybity z czternastokaratowego złota ważący 36 gramów. Miły i niemal królewski to gest. Wieczorem zanim poszliśmy spać Włodek wciąż oglądał go nie kryjąc radości.

Lekceważeni przed finałami Marokańczycy znowu wywinęli numer i zremisowali z Anglikami, naszymi kolejnym rywalami. Dodaje nam to otuchy, ale wiemy przecież z kim grali piłkarze brytyjscy. Oni także  zapewne jak my, ani przez moment nie dopuszczali myśli, że nie wygrają tego meczu. Skoro o takich skojarzeniach mowa to przypominam sobie fale krytyki prasowej po naszej porażce w ostatnim towarzyskim meczu przed finałami z Duńczykami. Wszyscy odżegnywali nas od czci i wiary, nie mówiąc już o piłkarskich umiejętnościach. Tymczasem ci sami Duńczycy spacerkiem przeszli przez Szkocję  skompromitowali Urugwajczyków. Głośno się już mówi, że stają się, jak to piszą dziennikarze - „czarnym koniem” finałów. My z tego konia spadliśmy tylko raz, a byli mistrzowie  świata aż sześć razy.

Rana się już prawie wygoiła, ale wciąż nawet na trening, wkładam ochraniacz. Byle dotknięcie czy nie daj Boże kopnięcie w piszczel, może mnie na dobre  wykluczyć mistrzostw. Najgorsze jest to, że  nasz kolejny rywal znany jest z tego, iż nie oszczędza nóg przeciwników. Na głowy Anglików ponoć sypią się gromy. My jednak wiemy że wcale nie zasłużone. W takich turniejach każdy zespół ma lepsze i gorsze dni, oby tylko ten najlepszy nie przypadł na 11 czerwca kiedy zmierzą się z nami. Nasi rywale będą wypoczywać o jeden dzień dłużej. W tym klimacie ma to szczególne znaczenie.

Na odprawie przedmeczowej trener narzuca nam taktykę wyczekiwania na kontrę. Oni muszą wygrać, nam wystarczy remis - argumentuje, czekajmy więc na ich błędy. Ni klubie takiej gry, ale w końcu nie naustawiam taktykę. Moim zdaniem w futbolu trzeba grać tak by zdobywać  bramki. Cisza w autokarze aż dźwięczy w uszach, zaraz zagramy z Anglikami.

Znowu cisza w autokarze. Tym razem aż ciężka. Chciałbym jak najszybciej zapomnieć o tym meczu. Z Portugalią wszystko układało się po naszej myśli. Tym razem było odwrotnie, a zaczęło się tak dobrze. Po pierwszej kontrze, kiedy Boniek mógł zdobyć bramkę zapomnieliśmy o zaleceniach trenera i poszliśmy do przodu. Wydawało się nam, że przeciwnik jest do łatwy do ogrania. Tymczasem to oni nas ograli w dziecinny sposób. Inna rzecz, że już w drugiej połowie brakowało nam sił. Po prostu jak się to mówi „wypruliśmy sobie flaki” z Portugalczykami i to nas zbyt drogo kosztowało.

Anglia.jpg

Znowu mam dziwne skojarzenie. Na przyjęciu u mera Monterrey, tuż po przyjeździe, rej wodzili pewni siebie Anglicy. Portugalczycy wcale nie przybyli, a skromni Marokańczycy zachowali się tak jakby ich nie było. Po zakończeniu walki w grupie sytuacja jest odwrotna. Tym razem rej wodzą Marokańczycy. Anglicy są niewiele lepsi niż my, a Portugalczycy jak nie było tak nie ma. 

c.d.n.
Monterrey, 12 czerwca 1986
M. OSTROWSKI

-----

zdjęcie ze swoich zbiorów udostępnił Pan Piotr Więcław za co serdecznie dziękujemy!

tekst alternatywny

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Captain Tomasz
Żródło: archiwalne wydania Głosu Szczecińskiego/fot. Piotr Więcław
Wyświetleń: 1987

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...