Aktualności

  • Gustafsson dla PS: Zimą budowaliśmy szałasy w lesie, żeby znaleźć lidera

- Objąłem latem silną drużynę, która już wcześniej miała mocny skład, a teraz mam sprawić, by była lepsza i lepsza. Miejsce w pierwszej trójce byłoby w porządku, ale jesteśmy ambitnymi ludźmi i chcemy czegoś więcej - mówi trener Jens Gustafsson w rozmowie z Przeglądem Sportowym.


Kiedy po raz pierwszy pomyślał pan, że chce w przyszłości zostać trenerem?

W wieku około 20 lat.

Szybko.

Zrozumiałem już wtedy, że raczej nie spełnię swoich marzeń jako zawodnik. Byłem za niski, brakowało mi również umiejętności. Później pojawiła się druga, wyraźna myśl: „Chcę pracować jako szkoleniowiec”.

Jakim był pan zawodnikiem?

Najczęściej grałem jako środkowy obrońca, czasami występowałem w roli defensywnego pomocnika. Mimo że stosunkowo wcześnie postanowiłem być trenerem, grałem w piłkę do 31. roku życia. Uznałem, że chcę to robić, dopóki mogę występować na jako takim poziomie, poza tym wiedziałem, że na boisku nauczę się rzeczy, które przydadzą mi się później jako szkoleniowcowi. Obserwowałem też swoich trenerów. Byli wśród nich ludzie, od których nauczyłem się, jak należy pracować, ale byli też tacy, którzy pokazywali, czego nie robić, pełniąc tę funkcję.

W piłkę grał pana tata.

Był prawoskrzydłowym, choć nie tak efektownym jak Kamil Grosicki.

Ale ojciec, Tommy „Gyxa” Gustafsson, był również muzykiem. Grał na trąbce, prawda?

Zgadza się. Dorastałem w domu, w którym była tradycja słuchania muzyki i grania na różnych instrumentach. Muzykami, nawet zawodowymi, byli dwaj moi wujkowie. Tata bardzo liczył na to, że może pójdę w ich ślady, i próbowałem grać na trąbce. Jakieś predyspozycje do tego miałem, ale chyba nie byłem aż tak ambitny. Dziś z muzyką łączy mnie to, że często śpiewam pod prysznicem. Słucham natomiast różnych gatunków muzycznych, może tylko z wyjątkiem tego, co moi zawodnicy najczęściej puszczają w szatni (śmiech).

Porozmawiajmy o pana metodach szkoleniowych. Ludzie ze Skandynawii, z którymi rozmawialiśmy, opowiadali nam, że cechuje pana podejście psychologiczne. Podawali nawet przykład pewnej metody – jeżeli byli w pana drużynie zawodnicy, którzy wracali po kontuzjach albo po prostu przez dłuższy czas nie grali i sądzili, że powinni dostawać więcej szans, zabierał ich pan w góry. Podczas wspinaczki ci ludzie byli zostawiani daleko w tyle. Chodziło o to, żeby pokazać im, że nie są jeszcze gotowi na regularną grę, żeby w obrazowy sposób się o tym przekonali.

Interesuję się psychologią, edukowałem się w tym kierunku (Gustafsson z wykształcenia jest behawiorystą – przyp. red.) i uważam, że we współczesnym sporcie ma ona szczególne znaczenie. Przede wszystkim, jestem jednak trenerem, który najpierw widzi w zawodniku człowieka, a dopiero później piłkarza. Uważam, że umiejętności sportowe rozwijają się jako konsekwencja rozwoju ludzkiego. Po prostu nie rozwiniesz się jako piłkarz, jeśli wcześniej nie osiągnąłeś pewnego poziomu jako człowiek. Zgadza się, używałem tej metody w górach. Kiedyś jeden z piłkarzy o tym opowiedział i błyskawicznie podchwyciły to szwedzkie media.

Kariera piłkarza nie jest łatwa. To ścieżka, w trakcie której po drodze musisz walczyć i sporo wycierpieć. To pewna sztuka. Wspinaczka jest dobrą tego metaforą, bo to twój wybór, czy ruszasz w górę i ciągle idziesz na szczyt, czy jednak odpuścisz i zaczynasz schodzić. Tak jest w górach, ale tak jest również w życiu. Używałem zresztą wielu różnych technik i ćwiczeń, żeby zbliżyć się do człowieka i pokazać, że mogę mu bardzo pomóc jako zawodnikowi.

Poda więc pan jakiś inny przykład?

Zabierałem drużynę do lasu. To było zimą, w Szwecji, często przy bardzo niskich temperaturach. Tam mieszkaliśmy przez maksymalnie cztery dni, budując szałasy i różne osłony. Zależało mi na tym, żeby piłkarze rozwinęli relacje międzyludzkie w trudnych okolicznościach. Tego typu ćwiczenia miały zbudować jakościową grupę. Chodziło o to, żeby każdy sobie pomagał i żeby dostrzec, kto staje się liderem w konkretnych sytuacjach.

Swoją trenerską drogę rozpoczynał pan w drużynie Halmstads BK, prowadząc zespół do lat 17. Od razu pana praca wywarła duże wrażenie, bo zespół radził sobie świetnie, a młodzi gracze bardzo chwalili współpracę z panem. Co było kluczem do tych wyników?

Trafiłem na grupę dobrych zawodników, których wystarczyło odpowiednio poprowadzić. Poza tym potrafiłem dość szybko swoje umiejętności przywódcze, wyniesione z boiska, przełożyć na pracę trenera.

W połowie 2011 r., gdy prowadzący pierwszy zespół Halmstads Hiszpan Pep Clotet kompletnie sobie nie radził, to panu powierzono tę pracę. Zespół był jednak bardzo nisko w tabeli, wszyscy przewidywali spadek. Nie miał pan żadnych wątpliwości, czy przyjąć tę propozycję?

Nie miałem. Uważam, że trzeba w życiu korzystać ze wszystkich szans, jakie się otrzymuje. Zdawałem sobie sprawę, że na 90 procent nie uda się uratować ligi i spadniemy z niej, bo sytuacja była wyjątkowo ciężka, ale w moim patrzeniu na życie czymś bardzo ważnym są doświadczenia. One uczą nas, pozwalają iść do przodu. A jeśli się nie uczysz, to później nie osiągasz sukcesów. W Halmstads trafiłem na wiele osób, które mnie wspierały, podobnie jak teraz w Pogoni Szczecin. Spadliśmy z ekstraklasy, ale rok później do niej wróciliśmy i w kolejnym sezonie musieliśmy grać spotkania barażowe o utrzymanie w elicie.

To były mecze przeciwko GIF Sundsvall, wyjątkowo trudne. W pierwszym spotkaniu remis 1:1, w rewanżu przegrywaliście do przerwy na własnym boisku 0:1, ale w drugiej połowie udało się strzelić dwa gole.

Te mecze o przetrwanie były wyjątkowo istotne w całej mojej drodze trenerskiej. Graliśmy wtedy tak naprawdę o pracę dla nas wszystkich. Masz 180 minut, dwa spotkania i musisz udowodnić swoją wyższość. Wszystko sprowadza się do tego, że w danym momencie trzeba pokazać najlepszą wersję siebie, gdy presja jest przeogromna. W głowach piłkarzy musiało tkwić przekonanie, że jeśliby zawiedli, zawodzą nie tylko siebie. Że w grze jest sportowe życie ich, a także innych osób, które również znalazłyby się na rozdrożu. Na szczęście wtedy wygraliśmy. To było najważniejsze, najtrudniejsze, ale i najlepsze doświadczenie z mojej pracy w Halmstads.

W 2016 r. objął pan IFK Norrköping, a tam kolejna niełatwa misja. Zespół zdobył właśnie niespodziewanie mistrzostwo Szwecji, a drużynę po pięciu latach opuścił trener Janne Andersson, który przejął pierwszą reprezentację kraju.

W swojej karierze dwa razy trafiałem do klubów, które osiągnęły sukces. Tak było wtedy i tak było niedawno, kiedy obejmowałem Pogoń. W takich sytuacjach, jeżeli od samego początku zacząłbym układać klub po swojemu i zmieniał rzeczy, które dobrze funkcjonowały, nie działałbym dla dobra drużyny. To po prostu byłoby głupie. W Norrköping sytuacja była o tyle specyficzna, że byłem jednocześnie trenerem i dyrektorem zespołu. Odpowiadałem za wynik sportowy, a także za zyski. Obie te rzeczy były niezwykle ważne, co sprawiło, że czułem na sobie bardzo dużą odpowiedzialność. W drużynie grali młodzi zawodnicy, których wyszukiwaliśmy w różnych miejscach, część graczy odbudowaliśmy po trudnych momentach. Udawało nam się sprzedawać najlepszych piłkarzy, a kasę klubu zasilały całkiem duże pieniądze.

Nie żałuje pan przyjęcia oferty działaczy Hajduka Split w połowie 2021 r.?

Nie, to był zdecydowanie dobry wybór. Hajduk to jeden z pięciu klubów w Europie, gdzie otoczenie jest najbardziej wymagające. Mam na myśli oczekiwania, presję ze strony kibiców i mediów. Były olbrzymie, ale nie zdziwiły mnie, bo wiedziałem od początku, na co się piszę.

W Chorwacji prowadził pan zespół tylko w 17 spotkaniach, został zwolniony w listopadzie w 2021 r. Dziennikarz z tego kraju, z którym rozmawialiśmy, mówił nam: „Jens Gustafsson jest według mnie dobrym trenerem, ale w Splicie popełnił błąd, polegający na tym, że gra drużyny była zbyt uzależniona od jednego zawodnika, Marko Livaji”.

To opinia tego dziennikarza, ma do niej prawo. Mogę powiedzieć tylko tyle: Livaja był według mnie nie tylko największą gwiazdą Hajduka, ale i całej ligi. W takiej sytuacji to normalne, że gra jest oparta na zawodniku, który dysponuje takim potencjałem.

Jaka była pana pierwsza myśl, gdy jako trener szwedzkiej młodzieżówki otrzymał pan propozycję poprowadzenia Pogoni?

Są dwa polskie kluby piłkarskie, które zna każdy w Skandynawii: Legia Warszawa i Lech Poznań. Pogoń nie jest zespołem, o którym w szwedzkim środowisku piłkarskim się mówiło. Teraz jest pewnie nieco inaczej, ze względu na mnie i zawodników ze Skandynawii, którzy trafili do Szczecina, ale w tamtym momencie nie wiedziałem o niej za wiele. Musiałem poznać ten klub, dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy w nim pracują. Kiedy to zrobiłem, moja odpowiedź była oczywista: „Chcę przyjść pracować do Polski”.

Od osób ze Szwecji słyszeliśmy, że jako trener tamtejszej reprezentacji do lat 21 nie do końca dogadywał się pan z działaczami rodzimej federacji.

To nieprawda. Pracowałem tam w zasadzie trzy miesiące, poprowadziłem zespół w jednym spotkaniu. W tak krótkim czasie popsułbym sobie relacje z działaczami związku? Zapewniam, że do tego nie doszło.

Byliśmy w tureckim Belek na sparingu, w którym pana Pogoń wygrała 2:0 z FCSB Bukareszt. Nam, ale również obecnym na meczu wysłannikom zagranicznych klubów, szczególnie imponowały momenty, w których Pogoń przyspieszała grę, a przeciwnicy wydawali się pogubieni. Intensywność jest dla pana tak istotna?

Tak, ona staje się kluczem w futbolu, gdy szybkość gry jest coraz większa i większa. To jeden z priorytetów mojej pracy i będziemy się w tym elemencie jeszcze poprawiać.

Jak ocenia pan grę obronną swojego zespołu? W rundzie jesiennej Pogoń w 17 spotkaniach straciła aż 25 goli. Tylko sześć zespołów z całej stawki straciło więcej. Ale pan powiedział w jednym z wywiadów po objęciu klubu, że jako trener wolałby wygrać mecz 4:3, niż 1:0.

Jesteśmy zgodni, że nie możemy tracić teraz tylu goli, ile traciliśmy jesienią. Defensywa musi wyglądać dużo lepiej, ale mnie nie interesują liczby, statystyki. Nie chcemy porównywać się do innych klubów, ale patrzeć tylko na siebie. Musimy być lepsi, ale defensywa to nie tylko bramkarz i obrońcy. Każdy w tym klubie odpowiada za wszystko: zarówno za bronienie, jak i strzelanie goli.

W dwóch poprzednich sezonach Pogoń zajmowała na koniec ligi trzecią pozycję. Teraz mierzycie wyżej, w wicemistrzostwo? A może wierzycie nawet w dogonienie Rakowa Częstochowa, mimo aż 12 punktów straty?

Nie rozumuję w ten sposób. Objąłem latem silną drużynę, która już wcześniej miała mocny skład, a teraz mam sprawić, by była lepsza i lepsza. Miejsce w pierwszej trójce byłoby w porządku, ale jesteśmy ambitnymi ludźmi i chcemy czegoś więcej.

Na koniec odejdźmy na chwilę od piłki. Gdyby miał pan możliwość spotkać się i porozmawiać przez godzinę z dowolnym człowiekiem ze świata, kto by to był i dlaczego?

Może to być osoba, która już nie żyje?

Powiedzmy, że tak.

Nelson Mandela, zdecydowanie. Ten człowiek był największą możliwą inspiracją dla całego świata. Nie dość, że okazał się fantastycznym liderem, to jeszcze doprowadził do bardzo istotnych zmian społecznych i politycznych. On pod wieloma względami może być wzorem dla ludzi ze świata sportu, bo również w nim odpowiednie przywództwo ma dzisiaj fundamentalne znaczenie.

tekst alternatywny

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Przegląd Sportowy
Żródło: własne
Wyświetleń: 4580
tekst alternatywny

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...