Aktualności

  • Mroczek dla weszlo.com: Marzę, by Pogoń coś wygrała

- Trzeba trafić na odpowiedni moment. To jeden z piłkarzy, którzy byli obserwowani przez nas od dłuższego czasu. Robiliśmy drobne podchodziki, ale kiedy regularnie grał, były tak duże oczekiwania finansowe, że nie było o czym mówić - powiedział w rozmowie z portalem weszlo.com na temat pozyskania Luki Zahovicia prezes klubu Jarosław Mroczek. Poniżej fragment rozmowy i link do całości.


Jak się ściąga takiego piłkarza jak Zahović?

Trzeba trafić na odpowiedni moment. To jeden z piłkarzy, którzy byli obserwowani przez nas od dłuższego czasu. Robiliśmy drobne podchodziki, ale kiedy regularnie grał, były tak duże oczekiwania finansowe, że nie było o czym mówić. Dopiero zmiana trenera spowodowała, że podejście samego zawodnika trochę się zmieniło. Nowy trener przestał na niego stawiać, było dużo łatwiej.

Mamy utalentowanego szefa pionu sportowego i skautów, którzy potrafią rozmawiać. Do transferów zawsze włącza się trener, który ma swoich znajomych, do których dzwoni i dużo rozmawia z samym zawodnikiem. Bywa, że nie ma chemii po pierwszym telefonie. Trener mówi „może się bronić sportowo, ale nie będzie pasował do naszej koncepcji”. Wtedy szkoda czasu, by próbować go przekonać. Czasem próbujemy, ale to strasznie długo trwa, może raz czy dwa zdarzyło się, że zmienił zdanie.

Wierzę mocno w pewną intuicyjność. Trzeba czuć, że ten człowiek będzie nam odpowiadał. Po rozmowach telefonicznych jest fizyczne spotkanie. Zwracamy wielką uwagę na aspekty mentalne. Mamy naprawdę świetną szatnię, chłopcy się dobrze czują między sobą. Wprowadzenie zgniłego jabłka byłoby tragedią. Rozsypałoby nam to, co jest najważniejsze – atmosferę w szatni. Luka wszedł z marszu w szatnię tak, jakby był tutaj kilka lat. Pierwszy mecz, uważam, że się fajnie pokazał. Nie miał zbyt wiele okazji…

Ale asystę może sobie dopisać!

To po pierwsze. Ale zwróćmy uwagę też na zachowania na boisku. Ma drobną posturę, ale nie jest tak, że obrońca go dotknie, a on odlatuje na pięć metrów. To obrońca się odchyla. Potrafi przytrzymać piłkę, rozsądnie podać. Czasami były nieporozumienia, ale on tu krótko. Adaptacja to też proces.

Jaki wpływ na transfery mają success story Adama Buksy czy Sebastiana Walukiewicza? Dla takich piłkarzy jak Zahović istotna jest świadomość, że z Pogoni można odejść do dobrego klubu za fajne pieniądze?

Ma to podstawowe znaczenie. Piłkarze to specyficzny typ ludzi. Brzydko mówiąc – sprzedają siebie, więc chcieliby trafić tam, gdzie będą się mogli rozwinąć, będzie do tego fajna atmosfera i dobre życie. Ja to rozumiem. W każdym kraju jest międzynarodowe towarzystwo, więc nie ma możliwości, by piłkarz nie znalazł kogoś, kto mu opowie, jak naprawdę jest w tym klubie. Na szczęście Pogoń jest bardzo dobrze postrzegana. Płacimy na czas (czasami zdarzają się kilkudniowe opóźnienia związane z przepływami, których nigdy nie uda się dokładnie przewidzieć), nie ma żadnych obstrukcji, nikogo nie chcemy niszczyć, nawet gdy chce odejść.

Kibice tego nie wiedzą. Może się domyślają, ale nie czują do końca. Często krótko oświadczamy, że z niewolnika nie ma pracownika i dlatego godzimy się na odejście, ale poprzedzają to godziny rozmów z takim chłopakiem. Oczywiście, że staramy się go przekonać, szczególnie gdy coś sobą reprezentuje. Ale są tacy, którzy ubzdurają sobie, że gdzieś będzie im sto razy lepiej i nie ma siły, żeby ich przekonać.

Są też inne historie. Parę razy słyszałem negatywne komentarze – jak można było puścić Majewskiego? Ja się zastanawiam – jak można było go nie puścić? Gdy do nas przychodził, był wolnym zawodnikiem i nie żądał wielkich kwot za podpis. Oczywiście, dobrze zarabiał, ale też bardzo pomógł drużynie. Nagle trafiła mu się okazja, by zarobić bardzo dużo pieniędzy. Co miałem mu powiedzieć? „Nie, musisz odpracować swoje na dorobku w Pogoni”? To byłoby świństwo. Stracilibyśmy na tym dwa razy tyle. Zwłaszcza, że zaraz i tak pół Polski by wiedziało, jak obrzydliwie zachował się klub. Nie było w ogóle dyskusji. Z przyjemnością zgodziłem się, by odszedł. Jego pech, że zerwał więzadła, ale finansowo osiągnął, co chciał. Z punktu widzenia zawodników, zwłaszcza gdy są rozsądni i potrafią inwestować – to najważniejsze. Część z nich musi uzbierać na resztę życia.

Nie boi się pan, że przez takie podejście klub może stać się zakładnikiem piłkarzy? Majewski został puszczony wolno, a za chwilę Kożulj przesiadywał w gabinetach i wypraszał, by go puścić.

To zupełnie inna historia, proszę nawet ich nie próbować porównywać. Dwa różne typy.

Chodzi mi o to, że piłkarze, którzy nie dostaną pozwolenia, mogą pytać: „on odszedł, a ja nie mogę? Dlaczego, skoro też robiłem dobrą robotę?”

Kwestia tego, kto jakim jest człowiekiem. Majewski jest przyzwoity. Czasami mam okazję z nim rozmawiać, mamy bardzo dobre relacje. Do Kożulja już nie chcę wracać. Jest jednym wielkim rozczarowaniem. Nie piłkarsko, ale jako człowiek. Teraz w szatni są sami fajni ludzie.

A więc nie drążę. Wspomniał pan na początku, że gdy rozmawia z trenerem Runjaiciem, czasem sypią się iskry.

Zabrzmiało poważnie, ale to nie tak. Proszę pamiętać, że jest między nami olbrzymia różnica. Ja chyba jestem bardziej kibicem niż znawcą futbolu.

Mój kontakt z piłką skończył się na poziomie juniorskim i przez większą część życia nie miałem z nią nic wspólnego poza chodzeniem na mecze. Wiedza, którą nabywam od momentu, gdy się pojawiłem w klubie – zaraz będzie dziesięć lat – powoli trafia do tego już starego łba. Kosta ma tę przewagę, że ma olbrzymią wiedzę o piłce. U mnie czasami mocniej grają rolę emocje niż wiedza. Na szczęście te parę już lat pozwoliły i jemu, i mnie, zrozumieć, że to tylko chwile. Zaraz rozmawiamy normalnie i potrafimy sobie wszystko wyjaśnić.

Mogę powiedzieć, że Kosta ma wielki dar przekonywania. Nawet jak człowiekowi się wydaje, że ma argumenty, to często ginie przy tych jego. Zawsze jest świetnie przygotowany do rozmowy. Ma analizy, wykresy. Mnie to cieszy. Oznacza to, że ciężko pracuje, by osiągnąć jak najlepszy efekt. Nawet, jeśli mi się czasami wydaje, że na tej drodze można skręcić albo iść trochę szybciej, to zdecyduje trener, bo ja jestem tylko prezesem, który zarządza klubem.

Za grupę piłkarzy odpowiada w każdym razie trener. Wszystko może się w tym klubie zdarzyć, ale na pewno nie to, że ze strony zarządu pójdzie w kierunku trenera sugestia „tego wystawiaj, a tego nie”. Rozmawiamy tylko o strategicznych rzeczach, filozofii – chcemy mieć doświadczonych zawodników, ale i rozwijać młodzież, by ich wprowadzanie było regularnym procesem. Tu się zgadzamy. Będziemy się pewnie różnili w ocenach. Trener będzie na pewno ostrożniejszy, bo musi myśleć o wyniku, a mnie się wydaje, że można kogoś szybciej wprowadzić, bo 16-latek fajnie wygląda na treningach. Czasem zastanawiam się: dlaczego nie może być tak jak w Barcelonie, gdzie 17-latkowie już regularnie strzelają bramki? No nie może. Jeden jest takim zawodnikiem, drugi innym, na każdego przyjdzie czas. W końcu to rozumiem i akceptuję.

Czego, tak po ludzku, nauczył się pan od Runjaicia?

Widzę, że olbrzymią wagę przywiązuje – w porównaniu do innych trenerów – do rozmów z zawodnikami. Do ciągłego kontaktu, przekonywania ich do swojej filozofii grania. Mi się to strasznie podoba, chociaż wiem, że różnie to zawodnicy kupują. Niektórym wydaje się, że aż za bardzo próbuje ich zmotywować czy przekonać, by zmienili pewne nawyki. Ale to dobrze. Druga rzecz, która mi się podoba – obserwuje młodych chłopaków z rezerw i juniorów, którzy nie są w pierwszej drużynie. Przychodzi na mecze, z zasady je ogląda. To też rzadko widziałem u innych trenerów. Nawet bardzo rzadko.

Gdy dyskusje wewnętrzne bywają ostre, pewną sztuką jest, by później na zewnątrz mówić jednym głosem. A mam wrażenie, że wam się to udaje.

Nie jest to proste, pewnie. Wydaje mi się, że dobrze umiemy złapać granicę między klubem a publicznością.

Mam regularne spotkania z kibicami, mniej więcej raz na pół roku. Organizuje je Daniel Trzepacz z Pogoń SportNet. Zawsze go proszę: – Daniel, napisz proszę, by przyszli ci najwięksi malkontenci. Z nimi najchętniej porozmawiam. Z tymi, którzy uważają, że hejt jest najlepszą drogą do uzyskania dobrego efektu.

Nigdy się to nie zdarza. Tych najbardziej zatwardziałych, którzy mają ciągłe pretensje, nie ma. Te spotkania są czasami bardzo burzliwe. Ale nigdy nie kończyły się nieprzyjemnym rozejściem, że ktoś mnie obraził, albo odwrotnie, że ja kogoś obrażałem. Na ostatnim, wiosennym, jeden z kolegów kibiców nie wytrzymał i wyjątkowo silnie podniósł głos – najdelikatniej sprawy ujmując. Ale ja też mam donośny głos, więc sobie pokrzyczeliśmy. A potem się spotkaliśmy i wszystko jest w porządku.

Kibic ma prawo mieć swoje zdanie, dla mnie to jest święte. Jeśli mogę, odpowiem na każde pytanie. Jeśli nie mogę, bo tak będzie lepiej dla klubu, to choćby po mnie skakali, nie odpowiem. W waszym programie ostatnio też zapytaliście o Lukę Zahovicia. Więcej nie mogłem niż się uśmiechnąć i powiedzieć „pomidor”. Ci, co chcieli, zrozumieli. A ci, co niewiele rozumieją, pisali, że znowu nie sprowadzimy napastnika. Jeden hejter – nie będę wymieniał, jak się nazywa, pewnie się domyśli, strasznie dziwny jest, bo czasami rozsądnie pisze, a czasami takie głupoty, że mi się niedobrze robi – doskonale to wyczuł. Napisał, że to dla niego oczywiste, że to oznacza transfer.

W innym razie by pan zdementował.

No tak.

Odnoszę wrażenie, że przejmuje się pan zdaniem kibiców. Kojarzy tych, którzy mają dużo do powiedzenia, mówi pan o malkontentach…

Malkontenci to tylko grupa. Bardzo często spotykam się z reakcjami na mieście. Będę cały czas twierdził, że w biznesie zrobiłem więcej niż w piłce nożnej. Piłkę kocham, robię co robię, z jakimś sukcesem, bo wprowadziliśmy klub do Ekstraklasy, wyciągnęliśmy z najgorszych długów, Pogoń zaczęła się sama finansować. To jest, uważam, sukces. Ale w biznesie w zasadzie stworzyłem nowy sektor gospodarki. Energetyka wiatrowa w Polsce była z mojego pomysłu. Zrobiłem pierwszą farmę w kraju, tworzyłem pierwsze przepisy w sejmie. Znało mnie dobrze środowisko, ale tylko związane z tym biznesem. Przez Pogoń twarz jest publicznie znana, choć nie pokazuję się i rzadko biorę udział w wystąpieniach. Ludzie mnie zaczepiają – w sklepie, kinie, na rynku. Takie spotkania w zdecydowanej większości kończą się na „panie prezesie, oby tak dalej, niech pan nie zwraca uwagi na głupków, którzy coś wygadują”. Chyba nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie spotkał i powiedział to, co się anonimowo zdarza na różnych portalach.

CAŁĄ ROZMOWĘ PRZECZYTASZ TUTAJ!

tekst alternatywny

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Daniel Trzepacz
Żródło: weszlo.com
Wyświetleń: 7735
tekst alternatywny

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...