Captain Tomasz, użytkownik Twittera, podjął się przepisania wspomnień Marka Ostrowskiego z Mundialu w Meksyku, który odbył się w 1986 roku. Publikowane one były w Głosie Szczecińskim. Dziś rozdział drugi - Monterrey.
ROZDZIAŁ 2
MONTERREY
Po rozlokowaniu się w pokojach wszyscy zasypiamy kamiennym snem. Po tak długiej podróży wydawać by się mogło, że będziemy mogli spać i spać. Tymczasem już po siedmiu godzinach jesteśmy znów na nogach. W pierwszym odruchu otwieram szeroko okno bo brak powietrza. To jednak nie to. W Monterrey rzeczywiście trudno jest oddychać. Powietrze jest gorące i suche.Wciąż chce się pić. Jak można grać w takich warunkach.
Mieszkam w apartamencie składającym się z dwóch sypialni i łazienek . Mamy także do dyspozycji salonik z obszernym balkonem. Pomieszczenia te dzielę z Józkiem Młynarczykiem i Włodkiem Smolarkiem.
Na śniadanie kucharz z warszawskiej Victorii - Andrzej Białkowski wyfasował nam jajecznicę na boczku. Lubię jadać przy jednym stoliku z Młynarczykiem.
Przyjemnie patrzeć jak z namaszczeniem i lubością zajada.
Przy nim każdemu dopisuje apetyt. Po krótkiej pogadance, na której podano nam rozkład dnia, bierzemy sprzęt treningowy i wsiadamy do autobusu.
Odtąd będzie to nasz autokar, a na przedniej szybie ma wymalowaną cyfrę 21
Czy oczko przyniesie nam szczęście nam szczęście ?
Trenujemy na boisku oddalonym od ośrodka o 15 minut jazdy w kierunku Monterrey.
Po obiedzie idziemy na basen wyposażony w zmyślne zjeżdżalnie. Taki slalom z lądowaniem do wody po ponad 20 metrowym ślizgu to naprawdę frajda, choć trzeba uważałby nie spaść na plecy jak masażysta Majewski, który jako pierwszy odważył się zjechać. Wkrótce dołączyli do niego następni odważni Smolarek i Majewski. PO południu kolejny trening i dzień kończymy grą w kierki.
PIątek upłynął identycznie, a w sobotę przygotowano nam pierwszą atrakcję. Występował zespół dziewcząt pracujących w ośrodku, a potem zorganizowaliśmy wspólną dyskotekę. Lwem parkietu okazał się drugi masażysta Lorek, któremu wyraźnie w oko wpadła zgrabna brunetka.
W niedzielę kolację jemy restauracji obok stadionu, gdzie trenujemy. Na uroczysty wieczorek zaprosili nas tamtejsi gospodarze. Otrzymujemy w prezencie portfele z wypisanymi naszymi nazwiskami i turystyczne torby lodówki. Rewanżujemy się zdjęciami i plakatami.
Przez cały czas przygrywa meksykańska orkiestra, a na życzenie Młynarczyka wycięła nawet ognistego czardasza, sądząc zapewne, że to nasza melodia ludowa.
Właściwie zaczynam nam się już nudzić i wszyscy chcieliby żeby to się zaczęło. Po obiedzie przyjechała ekipa telewizji francuskiej i Włosi. Pierwsi rozmawiali z Młynarczykiem, a drudzy z Bońkiem. A propos Młynarczyka to wciąż chodzi skrzywiony. Na treningu strzeleckim broniąc strzał Urbana wybił sobie kciuk. Kontuzja niegroźna, lecz bolesna.
W piątek idziemy na spotkanie do mera Monterrey, który zaprosił wszystkie zespoły grające w tym mieście.
Na miejscu okazuje się jednak, że przybyli Portugalczycy. Ponoć o coś się tam pokłócili. Po raz pierwszy widzimy przyszłych rywali. Anglicy są na pełnym luzie, czują się swobodnie, żeby nie powiedzieć zbyt pewni siebie.
Kontrastują ze skromnymi Marokańczykami. Wokół nas wciąż krążą dziewczęta ubrane w kowbojskie stroje i każdego częstują „Camelami”
Anglicy są zajęci sobą, natomiast raz po raz do Bońka podchodzą Marokańczycy prosząc na migi, by się z nimi sfotografował.
Oglądaliśmy dwa mecze piłkarzy afrykańskich na magnetowidach z ich turnieju w Aleksandrii. Grali z Algierią i Kamerunem. Widać, że potrafią grać w piłkę, ale ani przez chwilę nikt z nas nie wątpi, że strzelimy przynajmniej jedną bramkę więcej.
Uroczystość otwarcia mistrzostw oglądamy w telewizji tak jak mecz Włochów z Bułgarami. Oba widowiska wyraźnie nas rozczarowały. Nachodzi też smutna refleksja. Niby jesteśmy Mundialu, a właściwie żyjemy jakby obok tych wydarzeń. Tu w Monterrey właściwie nie odczuwa się atmosfery tej wielkiej imprezy.
Na przedmeczowej pogawędce trener podaje skład. Jest właściwie zgodny z oczekiwaniami, tyle że zamiast lekko kontuzjowanego Komornickiego zagra Urban. W autokarze panuje cisza. Widomy znak skupienia. Nawet hałaśliwy zwykle Tarasiewicz milczy. Lekarz aplikuje jeszcze impulsy elektryczne na kciuk Młynarczyka i wreszcie Józek zapala rytualnego Marlboro. Tak jest przed każdym meczem. Nie należę do piłkarzy, którzy denerwują się przed wejściem na boisko. Tym razem przeżywam dreszczyk emocji.
Jak wypadnie mój debiut na mistrzostwach świata ?
c.d.n.
Monterrey, 2 czerwca 1986
Marek Ostrowski
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...