- Tata po zakończeniu kariery piłkarza zaczął zdobywać uprawnienia szkoleniowca i moja drużyna U-14 w Adanasporze była pierwszą prowadzoną przez niego jako trenera. W tamtym czasie powiedział mi tak: "Słuchaj, jesteś utalentowany, ale mimo to powinieneś skupić się na szkole. W futbolu musiałbyś przechodzić przez te same trudności co ja, a nie chciałbym tego. Jestem w stanie dać ci lepsze życie. Skup się na edukacji" - powiedział Tan Kesler w obszernej rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Jak doszło do tego, że syn jednego z najważniejszych piłkarzy w historii Adanasporu – Sevketa Keslera – nie tyle nie idzie w ślady ojca, co wylatuje na stypendium koszykarskie do USA?
Bo wiedziałem, że muszę się uczyć, by uprawiać sport.
Jak to?
Tata po zakończeniu kariery piłkarza zaczął zdobywać uprawnienia szkoleniowca i moja drużyna U-14 w Adanasporze była pierwszą prowadzoną przez niego jako trenera. W tamtym czasie powiedział mi tak: "Słuchaj, jesteś utalentowany, ale mimo to powinieneś skupić się na szkole. W futbolu musiałbyś przechodzić przez te same trudności co ja, a nie chciałbym tego. Jestem w stanie dać ci lepsze życie. Skup się na edukacji".
Jak pan przyjął te słowa?
Trudno, bo od dziecka chłonąłem wszystko, co związane z piłką nożną. Tata przez 10 lat grał w Adanasporze, zdobył wicemistrzostwo Turcji i brązowy medal, wystąpił w Pucharze UEFA. Pamiętam chodzenie z nim na treningi czy mecze. Kiedy odnosili zwycięstwa, kibice ich wielbili. Gdy przegrywali, wyzywali bez litości. To był mój świat. Futbol był w moim DNA. Ale pogodziłem się ze zdaniem taty i zrozumiałem, że muszę się uczyć, by uprawiać sport, a piłka nożna to nie jest jedyna dyscyplina na świecie.
Tak pojawiła się koszykówka?
Najpierw przez moment była siatkówka, ale szybko przerzuciłem się na koszykówkę. I szło mi dobrze. Wygraliśmy mistrzostwa Turcji, zostałem zrekrutowany do drużyny do Ankary i tam, w stolicy kraju, poszedłem do liceum. Oczywiście odpowiednie oceny były warunkiem zgody od taty na przeprowadzkę. Jednocześnie po cichu marzyłem o grze dla któregoś z wielkich klubów – Galatasaray albo Besiktasu.
Byłoby to trudne do pogodzenia z nauką.
Niestety tak. Dlatego wyszedłem z założenia, że koniec końców jedyną realną opcją pozostawały studia w USA. Tam system został tak skonstruowany, że można łączyć sport z edukacją na wysokim poziomie, tyle że to kosztuje. I to bardzo dużo, bo setki tysięcy dolarów, więc musiałem dostać stypendium. Ale by je otrzymać, potrzebowałem grać w drużynie narodowej, a nie znajdowałem się w tej grupie. Na szczęście udało się dwukrotnie dostać powołanie do reprezentacji olimpijskiej i to wystarczyło, by zwrócili na mnie uwagę przedstawiciele Kean University. Zaproponowali stypendium dla studentów międzynarodowych. Nie była to wielka uczelnia, ale dawała mi szansę gry i studiowania w USA.
Czyli wszystko się ułożyło.
Nie, bo w międzyczasie pojawiła się oferta gry dla Besiktasu i podpisałem kontrakt. Instynktownie skorzystałem z tej propozycji.
A więc marzenie spełnione?
Nie do końca, bo tata był bardzo niezadowolony. Tłumaczyłem, że przecież od dzieciństwa marzyłem o występach w którymś z wielkich klubów, że przecież sam miał oferty z Galatasaray, Besiktasu czy Fenerbahce, ale z różnych powodów z nich nie skorzystał, a potem żałował. Prosiłem, żeby zrozumiał, że chcę się sprawdzić, że jestem gotowy na to wyzwanie…
I co?
Pozostawał nieugięty. W naszej rodzinie nikt nie studiował, dla taty to było bardzo ważne. Powiedział, że nigdy mi nie wybaczy, jeśli nie wykorzystam szansy na naukę w USA. To mój idol i mentor. Nie mogłem go nie posłuchać.
Ale miał pan ważny kontrakt z Besiktasem?
Tak i normalnie ćwiczyłem z zespołem. Ale kilka tygodni przed startem sezonu poszedłem do trenera i powiedziałem o ofercie z Kean University.
Jak zareagował?
W pierwszej chwili nie chciał o tym słyszeć, w końcu miałem umowę, to już przestawał być amatorski sport, nie można się tak rozejść z dnia na dzień. Ale ostatecznie mnie wsparł i stwierdził, że skoro to może zmienić moją przyszłość, zgadza się na rozwiązanie kontraktu. I tak w latach 2001–05 grałem dla Kean University – wydaje mi się, że do dzisiaj jestem w Top 15 najlepiej punktujących zawodników w historii szkoły – i studiowałem na kierunku międzynarodowy biznes i finanse.
Co potem?
Nie byłem tak dobry, by trafić do NBA, a nie chciałem tułać się po mniejszych europejskich klubach, dlatego doszedłem do wniosku, że to jest moment, by koszykówka stała się już tylko hobby, a zawodowo czas skupić się czymś innym. W związku z kierunkiem studiów zacząłem zajmować się finansowaniem i pośrednictwem hipotecznym, ale nie sprawiało mi to frajdy. Chciałem w jakiś sposób wrócić do sportu. Ciągnęło mnie w jego stronę.
W ten sposób trafił pan do New York University?
Złożyłem podanie o program Zarządzania Sportem na tym uniwersytecie. To już jedna z najlepszych szkół w USA, przyjmowano na rok tylko 130 osób, a kandydatów były tysiące.
I jak pan się dostał?
Moje oceny były akceptowalne, ale nie wyjątkowe na tle innych aplikujących studentów, pochodziłem z mniejszej uczelni, za to sposób, w jaki opisałem siebie w listach referencyjnym oraz motywacyjnym, zaintrygował dwóch członków komisji, która decydowała o przyjęciu. Jeden z nich powiedział mi wręcz, że kiedy czytał moje listy, musiał nalać sobie kieliszek wina, bo moja opowieść z jednej strony była tak pełna pasji, a z drugiej tak trudna do zrozumienia. Chcieli mnie zobaczyć na własne oczy i ostatecznie zadecydowała właśnie rozmowa kwalifikacyjna twarzą w twarz.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...