Kolejne spotkanie Portowców za nami, a refleksje wciąż takie same, więc chyba najwyższy czas przelać je na papier. I być może uświadomić niektórych, bo ewidentnie kibiców grzeje temat poszczególnych piłkarzy.
Nie wdawając się zbytnio w szczegóły, dotyczące przespanego przez klub okienka transferowego, skupie się na dwóch postaciach. Zawodnikach mniej lub bardziej krytykowanych. Adasie, Adamy. Frączczak i Gyurcso. Obaj dostają na wszelakich forach po ogonie, choć mi się wydaje, że na jednego z nich krytyka jest wylewana nieco na wyrost.
Cyfry, liczby, statystyki. Jeden je ma, drugi wręcz przeciwnie. Jeden odwala czarną robotę podczas, gdy drugi nie przykłada się do boiskowych obowiązków. Stara prawda mówi, że napastnik ma przede wszystkim strzelać. Najlepiej jak na zawołanie. I to prawda, snajper powinien być rozliczany w pierwszej kolejności ze strzelonych bramek, a później z ewentualnego wkładu i wpływu na grę zespołu. Co jednak wtedy, gdy napastnik strzela głównie z rzutów karnych, a gdy jest potrzebny w „szesnastce” to mamy przysłowiowy lej po bombie? Wtedy trzeba zastanowić się, z jakiego typu piłkarzem mamy do czynienia. I powiedzmy sobie szczerze, Adam Frączczak nie był, nie jest i już nie zostanie typowym egzekutorem na wzór Marcina Robaka. Kapitan Portowców ma inne, mniej lub bardziej widoczne walory. Od kilku spotkań starałem się przyglądać grze AF9. Wnioski jakie wysnułem są następujące:
Po pierwsze: Frączczak wirtuozem techniki nie jest, ale potrafi umiejętnie się zastawić.
Po drugie: Co jednak z tego, że przytrzymuje piłkę, skoro nie ma wsparcia w kolegach, którzy powinni znajdować się w bliższej odległości od niego/ruszać na drugą piłkę?
Po trzecie: Frączczak, przez to, że ma problemy z odpowiednim ustawieniem się w polu karnym, często cofa się do rozegrania, a w jego miejsce nie wędruje nikt.
I w końcu po czwarte: Przez Frączczaka przechodzi większość ofensywnych akcji zespołu
Na pewno nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem miłośnikiem talentu Frączczaka. Nie ten typ napastnika. Nie raz wściekałem się, gdy marnował kolejną dogodną sytuację, bądź psuł proste podanie. Ale jednego kapitanowi odmówić nie można – serca, ambicji i przysłowiowego „zapierdalania” na boisku. Dlatego moim zdaniem krytyka jest nieuzasadniona. Musimy pogodzić się z tym, że zarząd nie postarał się o napastnika, który spełniałby pokładane w nim nadzieje. Sam wolałbym widzieć Frączczaka choćby na pozycji prawego obrońcy, w miejsce Dawida Niepsuja.
_____________________________________________________________________________
Drugi, mimo wszystko mniej krytykowany z Adamów, a więc Gyrucso. Na starcie może od razu zaznaczę, że tego typu piłkarzy akurat jestem fanem. Szybki, z dobrym dryblingiem, niezłym uderzeniem z dystansu i dobrą wrzutką. Generalnie wszystkie te cechy nasz węgierski bratanek posiada, ale co z tego? Co z tego, skoro głowa nie dojeżdża? Bo akurat to, że Gyurcso potrafi grać w piłkę pokazał kilkukrotnie. Właśnie, słowo klucz „kilkukrotnie”. Na palcach jednej ręki można zliczyć występy na miarę potencjału Węgra, mimo, że w klubie jest już półtorej roku. Kolejne słowo klucz, „potencjał”. W Polsce przyjęło się, że 22-latek to wciąż „zdolny i perspektywiczny zawodnik”, gdzie na zachodzie piłkarze w tym wieku są czołowymi postaciami w swoich klubach. Gyrucso ma natomiast 26 lat i w swoim życiu nie zagrał ani jednej (!) dobrej rundy w choćby przyzwoitej lidze.
Pytanie więc brzmi: Dlaczego Węgier, który nie zagrał w tym sezonie ani jednego dobrego, pełnego spotkania, wciąż wychodzi w podstawowej jedenastce? Czy np. Sebastian Kowalczyk zagrałby słabiej? Dlaczego w klubie wciąż łudzą się, że jest szansa sprzedać Gyurcso za niezłe pieniądze?
Ciężko racjonalnie wytłumaczyć postawę Madziara. Jeśli kibic przychodzi na mecz polskiej Ekstraklasy, to doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może oczekiwać fajerwerków. Brak umiejętności najłatwiej i najlepiej nadrobić zaangażowaniem, walką i zostawionym serduchem na boisku. To kibic doceni, chętniej wróci na stadion nawet w przypadku porażki. Co wtedy, gdy piłkarz ani nie jest efektowny i efektywny, ani też nie wykazuje chęci do pracy na boisku? Wtedy mamy obraz Adam Gyurcso.
Pamiętam, jak frustracja sięgała zenitu w zeszłym sezonie, gdy Zwoliński nie strzelał bramek i grał słabo. Wtedy pojawiały się gwizdy, nierzadko dosyć głośne. Łukasz jest wychowankiem klubu i zawsze widać, że jest w stanie umrzeć za zespół. W każdym meczu zostawia zdrowie na boisku nawet, gdy nie jest w najlepszej formie. Węgier natomiast w każdym spotkaniu wygląda tak, jakby mu nie zależało. Gra samolubnie, często niepotrzebnie holuje piłkę, zalicza masę strat. Ale najbardziej rzuca się w oczy kompletny brak zaangażowania. Niesamowicie frustrujące jest odpuszczanie przez niego stykowych piłek, brak powrotów po stracie, odwagi, zaciętości i zwykłej piłkarskiej ambicji. Gdy patrzę na Spasa Deleva to z tego gościa aż kipi chęć pokazania się. Facet wrócił po długiej kontuzji i w 25 minut zrobił więcej, niż Węgier w ostatnich dwóch spotkaniach.
Gyurcso bronią jednak liczby. Statystyki ma niezłe: 8 spotkań, 2 bramki i 2 asysty. Szkoda jednak, że nie zwracamy uwagi na to, co w sporcie jest najważniejsze – ambicja. Tej, od kolegi Deleva, mógłby się nauczyć. Ale to atrybut, którego nie da się nabyć. Z tym się człowiek rodzi, to jedna z cech charakteru. Ja jej u Gyurcso zdecydowanie nie widzę.
Skoro gwizdano na wychowanka, to dlaczego Węgier wciąż jest głaskany na trybunach? Czy te kilka dobrych występów tak bardzo przysłoniło oczy kibicom? Niestety, w każdym kolejnym meczu Węgier udowadnia, że nie jest gotowy, by bronić barw Pogoni Szczecin.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...