Już w podstawówce przepychał dorosłych, a na początku liceum Hubert Turski zagrał w PKO Ekstraklasie. W minionej kolejce zadebiutował w Pogoni Szczecin - czytamy w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym.
W języku polskim funkcjonuje związek frazeologiczny „silny jak tur”, ale w Szczecinie i okolicach tur – potężny przodek bydła domowego – spokojnie może zostać zastąpiony Turskim. Hubertem, napastnikiem Pogoni. Brzmi podobnie, a i prawdziwość powiedzenia zostałaby zachowana, bo piłkarz od dzieciństwa wyróżniał się wyjątkową krzepą, i to nie tylko na tle rówieśników.
– Był w szóstej klasie podstawówki, a gdy wchodziłem do gierek, już miałem problem, by go przepchnąć w pojedynkach bark w bark – wspomina trener Tomasz Bielecki, rocznik 1985, który wypatrzył urodzonego w styczniu 2003 chłopca w Unii Dolice i latem 2013 sprowadził do Portowców. W miniony piątek Turski zadebiutował w ekstraklasie. Miał 17 lat i 119 dni.
Walka o miejsce
Czego potrzeba, by w takim wieku pierwszy raz wystąpić w krajowej elicie? Choćby determinacji rodziców i sprawnego auta. Dzisiaj nie da się przewidzieć, co by było, gdyby Paweł Turski nie miał czasu lub pieniędzy, by przez trzy lata kilka razy w tygodniu wozić syna z Dobropola Pyrzyckiego do Szczecina. W zależności od natężenia ruchu taka podróż to w najlepszym wypadku godzina w jedną stronę. Jeśli były korki, na zajęcia zajeżdżali na styk. Tam i z powrotem to 140 km. Początkowo pokonywali tę trasę dwa razy w tygodniu. Potem trzykrotnie, aż wreszcie cztery razy w ostatniej klasie podstawówki. Dlaczego Hubert przed startem nauki w gimnazjum nie zamieszkał w internacie? To proste – może i rósł szybko, ale mimo wszystko ciągle był dzieckiem i rodzice chcieli opóźnić rozłąkę. – Najczęściej tak młodzi chłopcy najlepiej rozwijają się w środowisku naturalnym, w domowym cieple – tłumaczy trener Patryk Dąbrowski, który prowadził Turskiego później, w czasach gimnazjum.
– Już w tamtym momencie, zarówno Hubert jak i jego rodzice wykazali się poświęceniem. Naprawdę bardzo rzadko zdarzało się, by był nieobecny – dodaje Bielecki.
Może właśnie dlatego już jako brzdąc nie lubił się poddawać? Skoro zanim w ogóle wybiegł na boisko, musiał odsiedzieć swoje w samochodzie, to gdy już wyskoczył z pojazdu na murawę, każda akcja była dla niego najważniejsza na świecie. Czasem ambicja go rozsadzała, o czym na etapie gimnazjum otoczenie dowiadywało się za sprawą rzucanych pod nosem przekleństw.
– Rozmawialiśmy na ten temat. To wynikało z chęci zaimponowania, ale nie tolerujemy takiego słownictwa w akademii. Dostosował się, bo nie był chłopcem, który sprawiał problemy wychowawcze – wspomina Dąbrowski.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...