Wahan Biczachczjan w 2019 roku nie był pewny, czy da radę grać w piłkę. Dziś ma być liderem Pogoni - czytamy w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym.
Ból kostki nie pozwalał grać, myśli o nim – spać. Co dalej? Czy ktoś pomoże? A może to koniec? Po którejś z bezsennych nocy Wahan Biczachczjan postanowił – jeśli w ten sposób skończy się jego kariera, nigdy więcej nie wymówi słowa „piłka nożna”. W żadnym z czterech języków, które znał...
– Nie dałbym rady – wyjaśnia nam.
Ale los nie sprawdził, czy pomocnik dotrzymałby słowa, a dzisiaj reprezentant Armenii uczy się piątego – polskiego, bo od kilku tygodni jest zawodnikiem Pogoni Szczecin.
Czeski film na Słowacji
Problemy zaczęły się we wrześniu 2018. Biczachczjan od nieco ponad roku był piłkarzem MŠK Žilina, kiedy nabawił się kontuzji kostki. Choć żył na Słowacji, właśnie zaczynał się jego czeski film. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Seans trwał 10 miesięcy.
– Tyle czasu nie mogłem choćby trenować – wspomina.
Badano go na różne sposoby. Krew, rezonans magnetyczny, rentgen. I nic. Lekarze twierdzili, że to zwykłe zapalenie, ale nic nie pomagało. Nikt nie wiedział, kiedy nastąpi poprawa. Może za dzień, może za trzy miesiące, a może nigdy.
– To były cholernie trudne dni. Dziękuję Bogu, że pomógł mi je przetrwać. Psychicznie czułem się zdruzgotany – opowiada.
Wreszcie Hiszpan Gines Melendez, który od początku 2019 roku był dyrektorem technicznym armeńskiej federacji, zorganizował konsultację w swojej ojczyźnie. To było to.
– Zajęto się mną w Madrycie. Zarządzono m.in. fizjoterapię czy elektroakupunkturę i pomogło. Żadna operacja nie była konieczna, mogłem wracać na boisko – mówi Biczachczjan.
– Jestem bardzo wdzięczny wszystkim w Žilinie za okazane wsparcie. Wierzyli we mnie i czekali aż dojdę do siebie. A przecież mogli kazać mi się spakować i wracać do Armenii. Nie zapomnę tego, co dla mnie zrobili – dodaje.
To był przełomowy moment. Wreszcie liczył się tylko futbol. Zaraz po transferze z Sziraka Giumri w lipcu 2017 dominowała tęsknota. Miał 18 lat, całe życie spędził z bliskimi. Rodzicami, siostrami, dziadkami, przyjaciółmi i nagle znalazł się sam, trzy tysiące kilometrów od domu. Początkowo zerkał w kalendarz w jednym celu – by wiedzieć, za ile wypada zgrupowanie kadry narodowej. To była jedyna okazja, by odwiedzić rodzinne strony.
A i tak było mu łatwiej, ponieważ znał płynnie angielski. Przez dobrych kilka lat przed wyjazdem z Armenii miał dodatkowe lekcje. Rano szkoła, potem trening, a na koniec korepetycje. Nie było zmiłuj.
– Mama z tatą kładli na to duży nacisk. Miałem łzy w oczach, gdy musiałem siedzieć na angielskim, a kumple już grali. Ale pierwszego dnia na Słowacji zrozumiałem, po co to było. Komunikacja to podstawa. Piłka nożna to sport drużynowy, musisz umieć się dogadać. To nie boks, w którym jesteś ty i trener. Powinieneś rozumieć kolegów i oni ciebie – przekonuje.
Dlatego – mimo znajomości ormiańskiego, rosyjskiego i najbardziej uniwersalnego angielskiego – nauczył się słowackiego. Ale kiedy zaadaptował się w nowym miejscu, przyplątał się uraz kolana. Znacznie mniej poważny niż ten późniejszy, jednak na kilka tygodni wyeliminował go z gry. Aż przyszły problemy z kostką.
– Wcześniej nie miałem żadnych kłopotów zdrowotnych, a tu w dwa lata dwie kontuzje. To była lekcja jak być silnym – uważa.
Gdy nadrobił zaległości, pokazał nietuzinkowy talent. W ciągu ostatniego półtora roku w 42 występach w lidze słowackiej zdobył 17 bramek i zanotował 12 asyst. Według danych analitycznej firmy SciSports był najlepszym pomocnikiem Fortuna Ligi i dlatego Portowcy zaczęli go obserwować, a po weryfikacji zdecydowali się zapłacić 900 tysięcy euro. Zaczął się czas Wahana.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...