W B klasie razem z kibicami walczyliśmy o to, co jest teraz – opowiada szef pionu sportowego wicelidera ekstraklasy Dariusz Adamczuk w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Kiedy na pana telefonie wyświetla się nieznany numer, nie obawia się pan, że znowu trzeba będzie odpowiadać na pytania, co z Adamem Buksą lub Zvonimirem Kožuljem?
- Nie, ale rzeczywiście było wokół nich spore zainteresowanie. Szczególnie przed meczem z Wisłą Płock, w którym zabrakło Zvonka z powodu urazu, było mnóstwo zapytań, czy już go sprzedaliśmy.
I co?
- Na ten moment nie.
To było wyczerpujące lato?
- Tak, choć początkowo wszystkie działania mieliśmy zaplanowane, tyle że zawirowania związane ze Zvonimirem, Adamem, kontuzją Kamila Drygasa i odnowieniem urazu Mariusza Malca, sprawiły, że sytuacja była cały czas dynamiczna.
Reakcją na zerwanie więzadeł w kolanie przez Drygasa było sprowadzenie Damiana Dąbrowskiego?
- Bardzo nas zasmuciły problemy Kamila, wszyscy w klubie czekamy na jego powrót. Aczkolwiek zapaliła nam się czerwona lampka i uznaliśmy, że w tym momencie sezonu trzeba działać. Po to podpisanie kontraktu z Damianem. Raz, że to bardzo dobry pomocnik. Dwa, to Polak, a nie chcemy budować wieży Babel w Szczecinie.
To siódmy transfer do klubu. A ilu było kandydatów do sprowadzenia?
Obserwowaliśmy wielu piłkarzy. Na przykład przyglądaliśmy się w sumie kilkunastu bramkarzom i opłaciło się, bo wydaje nam się, że z Dante Stipicą trafiliśmy w dziesiątkę.
To prawda, że przed zatrudnieniem zawodnika starają się panowie zgromadzić informacje na temat jego osobowości?
- Bo głowa jest najważniejsza. W dzisiejszych czasach dzięki internetowi dostępność meczów jest wielka, czasem oglądamy i po 20 występów danego gracza, choć nie wszystkie na żywo. Bez większego kłopotu można wyrobić sobie zdanie na temat umiejętności. Ale bywa, że lepiej wziąć słabszego piłkarza, kiedy ma poukładane w głowie. Ponieważ w takiej sytuacji wiemy, że prędzej da radę.
Rezygnowali panowie z zawodnika z powodu opinii o jego charakterze?
- Były takie przypadki, że od razu się wycofywaliśmy z pomysłu złożenia oferty. Mamy złe doświadczenia z Mate Cincadze i Nadirem Ciftcim. Mate był transferem, kosztował 100 tysięcy euro. Ma potencjał, pokazuje go w Gruzji. jednak jego głowa nie dojechała do Polski. Musieliśmy uznać ściągnięcie go za nieudany ruch.
Myślałem, że poda pan przykład Adama Gyurcso.
- Zgodzę się, że Adam nie wykorzystał pełni talentu, aczkolwiek w porównaniu z Mate i Nadirem dał nam zdecydowanie więcej. Powodzenie transferu Gyurcso oceniłbym na 50 procent. Może gdyby trafił na trenera Kostę Runjaica wcześniej, byłoby inaczej.
Nowi gracze mówili mi, że rozmowa ze szkoleniowcem ostatecznie ich przekonała do przeprowadzki do Szczecina.
- Mamy taki plan działania, że na końcu negocjacji zawsze zapraszamy do miasta. Oglądają obiekty, czyli na razie plac budowy, następnie idziemy na kolację. Sam grałem w piłkę i wiem, że nic tak nie działa na piłkarza, jak słowa od trenera, że go chce. Prezes czy dyrektor może wszystko obiecywać, jednak to szkoleniowiec będzie miał z nim kontakt na co dzień. A i Kosta chce poznać zawodnika, poczuć go w pewnym sensie. Czy to twarzą twarz, czy choćby przez telefon.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...