Aktualności

  • Gorgon dla weszlo.com: Był strach, że to skończy się kalectwem

- Wielki strach, czy nie zostanę inwalidą. Co prawda dzięki specjalnej ortezie dałem radę stawać na prawej nodze, bo – jak mówiłem – z czuciem kłopotu nie było, ale stopa wisiała bezwładnie - mówi Alexander Gorgon w rozmowie z portalem weszlo.com o swojej kontuzji.


1 sierpnia 2021 zagrałeś jako rezerwowy przeciwko Warcie Poznań, po czym z powodu kontuzji zniknąłeś na 14 miesięcy. W poprzedni poniedziałek wznowiłeś treningi z zespołem. Co się z tobą działo przez ten czas?

W rewanżu z Osijekiem w eliminacjach Ligi Konferencji nabawiłem się urazu kolana, choć oczywiście w tamtej chwili nie miałem pojęcia, że poważnego. Potem jeszcze wystąpiłem z Wartą, wyszedłem na trening wyrównawczy i dopiero wtedy nie dałem rady go dokończyć. Tak bolało, że nie było na to szans. Badania wykazały, że uszkodziłem więzadło poboczne w prawym kolanie – naderwanie II stopnia. Leczyłem się zachowawczo, w międzyczasie siedem, może 10 dni spędziłem u mojego zaufanego fizjoterapeuty w Niemczech, tyle że nie wystąpiła żadna poprawa. Próbowałem wznowić zajęcia, ale nie byłem w stanie pracować z piłką. Cały czas się skarżyłem, że przy większych obciążeniach kolano boli i puchnie.

I co dalej?

Na początku listopada znowu pojechałem do tego fizjoterapeuty, żeby tak przez cztery, sześć tygodni solidnie popracować i być gotowym na start przygotowań. Ale poprawy niezmiennie nie było, więc w pewnym momencie zdecydowaliśmy się otworzyć kolano, żeby zobaczyć, co tam się właściwie dzieje. Chciałem to zrobić u lekarza w Niemczech, który już raz mnie operował, do tego konsultowaliśmy się w kilku innych sprawach, więc generalnie mu ufałem, a władze Pogoni zgodziły się, by to on przeprowadził zabieg.

To zrozumiałe.

Poleciałem do niego do kliniki, poddałem się operacji, tyle że już po przebudzeniu coś było nie tak. Powiedział, że dobrze, że zdecydowaliśmy się na zabieg, bo w kolanie nie wszystko wyglądało dobrze. Coś trzeba było wyczyścić, przyszyć więzadło i ścięgno mięśnia, generalnie trochę zrobić porządek. Odpowiedziałem, że rozumiem, tylko mam problem – nie mogę podnieść stopy. Normalnie ją czuję, ale wisi mi bezwładnie.

Jak zareagował?

Był zaniepokojony, ale tylko tyle. To było tuż przed Bożym Narodzeniem, chciałem dołączyć do rodziny do Chorwacji, więc spakowałem się i wyjechałem, licząc na poprawę. Że to może jakiś chwilowy skutek uboczny, np. płyn naciska na nerw i stąd te kłopoty.

Ale poprawy nie było?

Nie. Żadnej. Do tego bardzo bolała mnie prawa noga, choćby kiedy chciałem się schylić albo napiąć mięsień dwugłowy uda. Jakby prąd przechodził mi wzdłuż kończyny. Wreszcie po czterech tygodniach – już u innego specjalisty – poddałem się badaniu na przewodzeniu nerwu i wyszło, że coś nie gra. 18 stycznia przeszedłem drugi zabieg. Kiedy się obudziłem, dowiedziałem się, co się stało. Przy pierwszej operacji lekarz zbyt głęboko przebił więzadło przy zszywaniu i tym samym założył pętelkę wokół nerwu odpowiedzialnego za podnoszenie stopy. Ścisnął go w ten sposób. Swoją drogą dopiero przy tej operacji neurochirurg odkrył, dlaczego pierwotnie miałem kłopoty – przy gojeniu naderwania więzadła pobocznego nerw strzałkowy dostał się do blizny.

Tylko w tym momencie to już był ten mniejszy problem…

Tak. Neurochirurg zdjął tę pętelkę i uwolnił nerw, ale szczerze przyznał, że rokowania nie są najlepsze. Że nie potrafi mi powiedzieć, w jakim stopniu i czy w ogóle jeszcze będę mógł podnosić stopę. Byłem nastawiony na wszystko.

Nie potrafię sobie wyobrazić, co czułeś, kiedy słyszałeś tę diagnozę.

Wielki strach, czy nie zostanę inwalidą. Co prawda dzięki specjalnej ortezie dałem radę stawać na prawej nodze, bo – jak mówiłem – z czuciem kłopotu nie było, ale stopa wisiała bezwładnie. Nie potrafiłem jej podnieść choćby na milimetr. Kiepsko to wszystko wyglądało… Ale nie mogłem się poddać, więc momentalnie po operacji rozpocząłem rehabilitację, znowu u mojego „fizjo” w Niemczech. Zostawiłem rodzinę w Polsce, widywaliśmy się jedynie w weekendy, więc bardzo rzadko. Później na wakacje pojechała do Chorwacji, dlatego kursowałem między Bałkanami a Szczecinem, bo też starałem się przyjeżdżać na mecze Pogoni. Dużo samotności, dużo podróżowania. Niesamowicie cieszę się, że mam to za sobą i jestem tutaj, gdzie jestem.

Jak wyglądał twój dzień w trakcie rehabilitacji?

Dwa treningi i dwie terapie, w sumie między sześć a osiem godzin intensywnej pracy. Rano krótkie śniadanko, pierwsza sesja, chwila odpoczynku, druga sesja, a wieczorem szybka kolacja i do spania, bo na nic siły nie było. Pod koniec już tak żartowałem, że bardzo długo trwa ten obóz… Bardzo wyczerpujący okres psychicznie i fizycznie. W samą porę dostałem zgodę od lekarzy na indywidualne treningi z piłką.

Po jakim czasie dało się zauważyć poprawę?

Po 10 tygodniach.

Ponad dwóch miesiącach?

Tak. I to minimalną. Najpierw akurat byłem na weekend w domu, coś próbowałem zrobić i żona mówi, że chyba coś się z mięśniem piszczelowym dzieje. Jakbym go znowu napinał. Odpowiedziałem, że nie, chyba nie, ale przyjrzałem się dokładnie i cholera, rzeczywiście, jakby zaskakiwał, jest różnica. W poniedziałek pokazałem to fizjoterapeucie i stwierdził, że to rewelacyjna wiadomość. Dopiero po jeszcze jakimś czasie, właśnie w sumie 10 tygodniach od drugiego zabiegu, w trakcie rehabilitacji ruszyłem palcami. Ale ledwo, ledwo. To była tak wielka sprawa, że wieczorem „fizjo” przyszedł do mnie z butelką, żebyśmy to uczcili lampką Prosecco. Powiedział, że to naprawdę wielki dzień.

WIĘCEJ MOŻESZ PRZECZYTAĆ TUTAJ!

tekst alternatywny

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Daniel Trzepacz
Żródło: weszlo.com
Wyświetleń: 5055

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...