Jak zmieniły się analizy za jego kadencji? Co na początku stanowiło dla niego priorytet? Jak podchodzi do statystyk? Czy Kamil Grosicki jest zwolniony z obrony? W obszernym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego tłumaczy trener Pogoni Szczecin Robert Kolendowicz.
Pracuje pan jako pierwszy trener Pogoni Szczecin ponad dwa miesiące. Ile w tej drużynie już jest drużyny Roberta Kolendowicza?
To nie jest finalny efekt. Te nieco ponad dwa miesiące to krótki czas, bo patrzę na ten projekt długofalowo. W Pogoni ostatni trenerzy pracowali długo – i Kosta Runjaić, i Jens Gustafsson – i mam nadzieję, że ze mną będzie podobnie. Dlatego rozłożyłem swoje wejście na etapy, które będą realizowane w bliżej nieokreślonym czasie. Krok po kroku.
Wcześniej funkcjonował pan w tym zespole jako asystent.
Dlatego część działań systemowych była moja. Oczywiście nie wszystkie pomysły były wdrażane, bo mówimy o kolektywnej pracy sztabu, na końcu firmowanej przez pierwszego trenera.
I na końcu to „jedynka” decyduje, co można, a czego nie wolno wdrażać.
Absolutnie. Zawsze tak jest. Ale jako że byłem częścią poprzedniego projektu, nie mogłem na starcie kadencji wejść i wszystkiego odwrócić do góry nogami. Nawet jeśli na niektóre tematy miałem inne zdanie. W związku z tym zmiany wprowadzamy stopniowo. One dalej się dzieją. Krok po kroku wchodzę w buty pierwszego trenera i krok po kroku usprawniamy albo modyfikujemy pewne kwestie.
Dużo się zmieniło?
Trochę się zmieniło. Część rzeczy jest moja, ale to widać bardziej wewnątrz niż na zewnątrz. Sporo dodaliśmy jako sztab w środku.
To jak obecnie rozkładają się obowiązki sztabu?
Mogę zdradzić, że Paweł Ozga ma więcej zadań niż za trenera Gustafssona, współpracuje blisko ze mną. Tomasz Krzywonos już nie jest tylko analitykiem, lecz także aktywnie uczestniczy w planowaniu i realizacji środków treningowych. Dawid Nowak, który dalej odpowiada za pracę z drugim zespołem i akademią, dostał też swoją rolę w pierwszej drużynie. Ja przejąłem funkcję head coacha, ale jestem bardzo aktywny w planowaniu i prowadzeniu treningów czy analiz. Sama treść odpraw czy właśnie analiz jest również troszeczkę inna. Zwracamy uwagę na inne sprawy niż do tej pory.
Co do treści analiz – przynajmniej części piłkarzy brakowało czasem krytycznego podejścia u Gustafssona. Za dużo było pozytywnego myślenia, za mało rugowania błędów. Jak to się zmieniło?
Powiedzmy, że używamy częściej czerwonego długopisu do analiz, nie tylko zielonego. Troszeczkę inaczej rozłożyliśmy balans między pozytywnymi a negatywnymi sprawami. Wcześniej też mówiliśmy o tym, co dobre i złe, tylko akcenty były rozłożone gdzie indziej niż obecnie. Nie mówię, że gorzej i w żadnym wypadku nie krytykuję trenera Jensa. Miał taki pomysł, który był zgodny z nim. Ja czuję się komfortowo w nieco innej komunikacji.
Ma pan inną osobowość niż Gustafsson.
Tak mi się wydaje. Chcę każdy feedback, także ten negatywny, bo według mnie w ten sposób mogę się rozwinąć. Dla mnie to bardzo istotne. Być może nawet na początku za dużo pytałem kolegów ze sztabu o ich odczucia na temat moich odpraw. O zarządzanie głosem czy mowę ciała. Na przykład czy w tamtym momencie taki przekaz był dobry dla zespołu i czy był zgodny ze mną. I dostałem mnóstwo cennych uwag na temat moich niektórych działań. Ale to się sprawdza w moim przypadku. Nie każdy musi tak działać.
Jeśli chodzi o liczebność – analiz jest więcej?
Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że pod względem częstotliwości jest podobnie jak było, bo za trenera Jensa też przeprowadzaliśmy odprawy indywidualne czy formacyjne. To nie tak, że ich nie było. Teraz treść jest inna.
Analiza jest dla pana istotna?
Bardzo. Dzięki niej możemy wyeliminować nasze wady. Zauważamy błąd, diagnozujemy, czemu występuje, wdrażamy trening, by go usunąć i sprawdzamy, analizując trening i potem mecz, czy dalej się powtarza. Jeśli się powtarza, ciągle pracujemy, a jeżeli nie, to… też pracujemy, by już nie wrócił. To proces.
Chciałbym porozmawiać o konkretnym przykładzie – miałem wrażenie, że miesiącami Benedikt Zech miał problem z reakcją na podanie za plecy. Jakby nie wiedział, czy ma ruszać do przodu i łapać na spalonego, czy „odpadać” i biec w stronę własnej bramki. Z boku to wyglądało, jakbyście jako sztab z nim nad tym nie pracowali.
To bardziej złożony problem. Jako zespół bronimy bardzo daleko od własnego pola karnego, czasem ekstremalnie. Ustawiamy się wysoko, blisko siebie, żeby po stracie błyskawicznie odebrać piłkę. W tym jesteśmy mocni, ale nie zawsze się uda, a w takich sytuacjach przeciwnik atakuje przestrzeń za naszymi plecami. I wtedy źle rozczytywaliśmy jeden moment – kiedy jest piłka „otwarta”, czyli rywal ma ją przodem do naszej bramki i może podawać do przodu, i kiedy jest „zamknięta”, czyli przeciwnik nie ma swobody gry do przodu. W tym pierwszym wypadku musimy „odpadać”, a nie zawsze to robiliśmy. Musimy reagować na zamiar, żeby uprzedzić to dogranie.
I dziwiłem się, że Zech – według mnie inteligentny piłkarz – przez półtora roku nie reagował.
Były momenty, że robił to świetnie, ale faktycznie, były chwile, że nie. Aczkolwiek czasem to nie tylko wina Benedikta, bo inni zawodnicy – boczni obrońcy albo defensywny pomocnik – czy nawet całe formacje nie reagowały odpowiednio. W teorii to jest proste – kiedy futbolówka znajduje się w powietrzu i leci w kierunku naszego pola karnego, to sygnał dla wszystkich obrońców i „szóstki”, że biegniemy w tę stronę. W praktyce bywa trudniej i bywały chwile, że jako zespół nie byliśmy w tym najlepsi. Wydaje mi się, że już stajemy się w tym elemencie mocniejsi, dalej pracujemy, ale pewnie przydarzą się nam błędy przy tak ekstremalnie wysoko ustawionej linii defensywnej.
Poprawa organizacji w obronie była dla pana na początku priorytetem?
Zdecydowanie tak, zaczęliśmy od poprawienia zachowań defensywnych. Nieco zmieniliśmy organizację pressingu i widać po współczynniku PPDA (podania na akcję obronną, im niższy, tym bardziej intensywny – przyp. red.), że jego intensywność wzrosła, choć jeszcze nie jesteśmy tak skuteczni, jakbyśmy chcieli. Poza tym zdaje mi się, że poprawiliśmy się również w reakcji na piłkę „otwartą” i „odpadaniu”, o czym już rozmawialiśmy, choć to też nie jest jeszcze taki poziom, jakiego bym oczekiwał i ja, i zespół.
Zespół?
Tak, bo zespół jest świadomy, jakie mamy deficyty i chce je poprawić. Rozmawiamy o tym i zdajemy sobie sprawę, ile jest do roboty. Ale to proces, tym bardziej że działaniami ofensywnymi trochę manipulowaliśmy. Na wszystko potrzeba czasu.
Przy okazji gry w obronie muszę zapytać – czy Kamil Grosicki jest zwolniony z niektórych obowiązków defensywnych? Bo cała liga wie, że lewy obrońca Pogoni często musi sobie radzić sam.
Ja w tej sytuacji chcę szukać zysków, a nie strat. Strata – wiadomo, bramka rywali. Zysk – po odbiorze mamy Kamila wysoko do szybkiego ataku. To znaczy, że przeciwko Pogoni musisz skończyć akcję. Albo bramką, albo strzałem poza boisko, co da ci czas na organizację, albo błyskawicznie musisz przerwać faulem. Jeśli tego nie zrobisz, ruszamy z szybkim atakiem i masz problem.
Kamil nie jest zwolniony z działań defensywnych. Robi je na tyle skutecznie, na ile może. Mamy tak zaplanowany pressing, żeby uwypuklić jego zalety w tym względzie, ale mamy też plan, co dalej, kiedy nie uda nam się wysoko odebrać futbolówki i mamy też priorytety po przechwycie niżej. Podanie w kierunku Kamila jest wysoko na liście, który dzięki temu, że zostaje wysoko, gra jeden na jeden z zazwyczaj mniej dynamicznym stoperem. To duże ryzyko.
Dla Pogoni także, bo Koutris zostaje jeden na dwóch.
Staramy się to kompensować ustawieniem. Np. jeśli gramy na dwie „szóstki”, jedną przesuwaliśmy w stronę piłki. Próbowaliśmy też bronić systemem 4-5-1 i wówczas jeden zawodnik dodatkowo asekurował stronę Kamila, co momentami działało dość fajnie. Ale to tylko jeden aspekt tego zagadnienia – kolejny to obrona pola karnego. Czasem dojdzie do wczesnego dośrodkowania czy centry z półprzestrzeni i w takich chwilach po prostu musimy być lepsi we własnej szesnastce. W tamtym sezonie straciliśmy najwięcej bramek po uderzeniach głową.
O tym nie wiedziałem. Z czego to wynika?
To jest trochę powiązane z profilami zawodników.
Na przykład Koutris ma duże kłopoty z pojedynkami powietrznymi.
Szczególnie z drużynami, które grają wahadłami, bo wtedy rozpędzeni wahadłowi zamykają dalszy słupek. Ale mamy swoje rozwiązania, np. często „szóstka” schodziła między stoperów albo bocznego obrońcę i stopera, żeby Leo nie musiał walczyć w powietrzu. Coś za coś. Wracając do Kamila, faktycznie, przy dośrodkowaniu z prawej strony na lewej miewamy kłopoty, ale – jak mówiłem – mamy na to rozwiązania, m.in. zachowania defensywnego pomocnika. Przy czym to bez wątpienia coś, co możemy poprawić.
W uproszczeniu – Grosicki daje wam tyle do przodu, że Pogoń jest gotowa zaryzykować jego brak w obronie.
W dużym skrócie – tak. Dzięki takiemu ustawieniu zespoły muszą z nami kończyć akcje, bo w innym wypadku tak ustawiony Kamil sprawi im kłopot.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...