Aktualności

- Kogo byś nie zapytał, każdy powie: Kort kiedyś miał nasrane w bani. A teraz? Samo to, że chłopaki wybrali mnie na trzeciego kapitana Pogoni, o czymś świadczy - powiedział Dawid Kort w obszernej rozmowie z portalem weszlo.com. Poniżej większy fragment i link do całej rozmowy.


Ile znaczy dla ciebie Pogoń?

Bardzo wiele, to klub, w którym się wychowałem. Pewnie zaraz zapytasz, czy bym powiedział jak Mączyński, że w innym nie zagram?

Nie, bo wiem, że tak nie powiesz. Takie deklaracje to niepotrzebne nikomu podkładanie sobie min pod nogi. Ale grasz tutaj szesnaście lat.

Nawet wiem jak mąż byłej pani z pralni ma na imię.

Jak?

Andrzej. Przychodziłem do klubu mając sześć lat, ona tu była. Tak samo jak pani, która robi nam śniadania, tak samo jak inni. Widzieli jak dorastam, od dziecka do mężczyzny. Ja się z tymi ludźmi utożsamiam i myślę, że oni trochę też. Jak pani z pralni potrzebowała podwózki do domu, to po prostu mnie zapytała. Wątpię, by zapytała kogoś innego z szatni, ale my znamy się od wielu lat. Inna relacja.

Chodziłeś na mecze Pogoni?

Co mecz. Parę razy zdarzyło się chodzić i na młyn. Raz pojechałem z tatą na Legię, bo graliśmy przedmecz. Piotr Włodarczyk strzelił wtedy najdziwniejszą bramkę w karierze. Super przeżycie na pewno, jak skończę grać w piłkę, będę chciał na pewno sam z siebie pojechać na wyjazd z Pogonią.

Kibicowanie dawało ci poczucie wspólnoty?

Tak, teraz to widzę. Z kolegami chodziłem, ktoś rzucał – dawaj, idziemy pokibicować! O tam chodziłem na sektor (Dawid wskazuje palcem przez okno – przyp. red.). W Szczecinie bardzo często ostatnio kibice nas odwiedzają na treningach.

Nie po to, żeby zebrać autograf.

Nie. I z jednej strony ich rozumiem, bo byłem między nimi. Z trybun mecz inaczej wygląda. Idziesz kibicować, dopingujesz, a na boisku nie idzie, to emocje cię ponoszą. Wiem, że są kibice, którzy stawiają się na trybunach czy to śnieg, czy deszcz, są zawsze. Utożsamiają się z klubem. Ale z trybun nie wszystko widać.

Czego nie widać?

Każdy kibic by chciał, żeby drużyna grała jak Barcelona, i taką jazdę uprawiała dziewięćdziesiąt minut. Ale nie da się tak. Nawet Barcelona nie za każdym razem gra pięknie.

Nie wiem czy w Polsce kibice wymagają gry a’la Barcelona. Chyba głównie chcą zaangażowania.

Ale nie zawsze wejście sankami w rywala to najlepsze rozwiązanie. Pamiętam mecz z Jagiellonią u siebie, gdzie od pierwszej połowy oni grali w dziesiątkę. Kibice się irytowali: kurwa, co jest, grają w 11 na 10 i nie potrafią strzelić! Ale czasem tak to jest. Na dobrze zorganizowaną drużynę trudno znaleźć sposób, ciężko wcisnąć gdzieś tą piłkę. No bo przecież chyba nikt nie powie, że nie chcieliśmy jej wcisnąć.

Kto był twoim pogoniarskim idolem?

Mam takich trzech. Claudio Milar, jak on strzelał z rzutów wolnych! Niesamowite. Edi Andradina, ten jego sposób poruszania się, mega luz na boisku. No i Bartek Ława. Każdy młody chłopak w Szczecinie chciał być jak Bartek Ława. Z Bartkiem czasem mamy kontakt, wiadomo, że nie jak najlepsi kumple, ale kontakt mamy i bardzo to cenię. Nawet ostatnio z Łukaszem Załuską gadałem: kurde, wiesz co, kiedyś oglądałem twoje mecze Celtiku czy Murasia z Barceloną. A teraz jestem wśród nich, tak się tym jaram, że mogę wyjść z nimi czy Bartkiem Ławą na obiad, że jesteśmy kolegami.

A więc idolami sami ofensywni, nie miałeś plakatu Kazka Węgrzyna nad łóżkiem.

Nie jestem wielki jak widzisz, musiałem nadrabiać kreatywnością, techniką. Takich też szukałem inspiracji.

Zawsze byłeś jednym z najbardziej mikrych?

Tak.

Był czas się przyzwyczaić.

Trenowałem i grałem z rok starszymi od siebie, później z o dwa lata starszymi. Gdy jesteś nastolatkiem to jest widoczna różnica wieku. Chodzę na mecze brata i widzę, że niektórzy przerastają innych o głowę i to ma znaczenie na boisku. Ja ważyłem pięćdziesiąt kilogramów, a mierzyłem się już z wielkimi chłopami. Nadrabiałem szybkim myśleniem, nie szybkim bieganiem. Kiedyś trener Włodzimierz Obst powiedział mi, że ja nie gram nogami, tylko głową. Z wiekiem coraz bardziej rozumiem o co mu chodziło.

Bywało polowanie na ciebie?

Polowanie może nie. Ale dostawałem po girach i miałem wrażenie, że robili to specjalnie. Nawet na treningu.

Trener Włodzimierz Obst był dla ciebie bardzo ważną postacią. Jak pomógł cię ukształtować?

Kiedyś była taka opinia w Szczecinie: jedni mówili, żeby tylko iść do trenera Obsta. Drudzy, że wszędzie tylko nie do niego. Trener dawał luz. Teraz na treningach są GPS-y, odżywki, trzech szkoleniowców, stażysta, a ja się wychowałem jeszcze w czasach, gdy był jeden trener i graliśmy mecz koszulki na tych bez koszulek. Mieliśmy bardzo dużo techniki. Przez długi czas nie mieliśmy rozgrzewki, nasza rozgrzewka to była żonglerka. Dopiero później, gdy mieliśmy po trzynaście lat, pojawiały się pierwsze elementy ćwiczeń ogólnorozwojowych. Ale niech ktoś nie myśli, że byliśmy zaniedbani – chodziliśmy do szkoły sportowej, gdzie rzadko graliśmy w piłę, były sporty uzupełniające, gimnastyka itd. Kiedyś graliśmy mecz i prowadziliśmy 5:0 do przerwy. Trener mnie opieprzył, że nie założyłem żadnej dziury. Moim zdaniem trener Obst hołdował ideałom szkoleniowym, które wyznawał Florian Kryger. Wciąż jest w akademii kilku trenerów, którzy robią podobnie, zarówno jeśli chodzi o trening, ale też podejście do zawodników. Paweł Cretti dwa lata pod rząd zdobył mistrzostwo Polski – to chyba o czymś musi świadczyć.

Trener Obst pomógł cię kształtować piłkarsko. Osobowościowo też?

Na pewno. Nawet jak podpisywałem pierwszy kontrakt z Pogonią i niby miałem menadżera, ale on mi doradzał, mówił na czym to wszystko polega. Spotykaliśmy się bardzo często – mój tata, ja, trener i Robert (Obst, syn trenera Włodzimierza – przyp. red.). Jeździliśmy na ryby, na działkę. Trener Obst nie mówił dużo, ale czasem wystarczyło spojrzeć jaką miał minę i dało się wyczuć, że czegoś nie powinieneś robić. Nie wiem jak to nazwać, pozwól mi powiedzieć, że uczył „tajmingu życiowego”. Nie wiem jak to ładniej ująć. Do dziś pamiętam jednak jego spojrzenie – samo spojrzenie, które tłumaczyło, że czegoś nie wypada.

Bardzo przeżywałeś, gdy odszedł?

Pamiętam jak spotkałem trenera Obsta pod klubem. Dało się odczuć, że to jego końcówka. (Dawidowi łamie się głos).  Czułem, że ostatni raz z nim rozmawiam.

Powiedziałeś mu wtedy to, co chciałeś?

Nie. Żałuję, że na pogrzebie nie byłem. Ale nie poszedłem, bo nie wiem, czy bym wytrzymał. Uważam, że powinienem był pójść, natomiast naprawdę… miałem z nim tyle wspomnień, że mnie to przerosło. O niczym innym nie myślałem, ten dzień w mojej głowie jest jak czarna dziura.

Co byś mu powiedział?

Nie wiem. Nie jestem dobry w pożegnaniach.

Kolejna ważna osoba z twojego życia, której zabrakło. Czułeś się samotny?

Samotny nie. Mam rodzinę, brata, mamę. Ale nie będę ukrywał, że to mnie nie dotknęło.

CAŁĄ ROZMOWĘ ZNAJDZIESZ TUTAJ!

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Daniel Trzepacz
Żródło: weszlo.com
Wyświetleń: 8262

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...