- Często czytam, że Kosta zadecydował, Kosta znalazł kogoś... On taki nie jest, nic nie narzuca. Nie ma nic wspólnego z szukaniem zawodników. Mówi, że potrzebuje na daną pozycję faceta o konkretnych predyspozycjach i umiejętnościach. Nawet nie musi mówić o cechach mentalnych i wolicjonalnych, bo wiemy, jakie preferuje, cały czas o tym rozmawiamy - mówi w bardzo obszernym wywiadzie dla sport.tvp.pl prezes Jarosław Mroczek.
Wybieracie bardzo nieoczywiste kierunki transferowe.
– W dzisiejszych czasach skauci nie muszą jeździć po całym świecie, mają narzędzia do wyszukiwania. Mamy dostęp do całych meczów od drugiego poziomu rozgrywkowego właściwie z wszystkich kontynentów. Gros pracy skauta polega na tym, że siedzi i ogląda piłkarzy pod kątem wskazanych przez trenera pożądanych cech. Komputer wyrzuca ich ze dwustu i ta grupa jest ciągle zawężana, aż wybierze się powiedzmy dziesięciu. Zaczynamy wtedy zbierać informacje o cechach mentalnych graczy, szukać informacji u tych, którzy z nimi grali albo grają. A potem się jeździ, ale do czterech, pięciu. I ogląda. Przykładowo Benedikta Zecha nasz szef skautów oglądał na żywo osiem razy.
A na końcu wybranych przekonuje trener Runjaic.
– Tak, ale to tyle. Często czytam, że Kosta zadecydował, Kosta znalazł kogoś... On taki nie jest, nic nie narzuca. Nie ma nic wspólnego z szukaniem zawodników. Mówi, że potrzebuje na daną pozycję faceta o konkretnych predyspozycjach i umiejętnościach. Nawet nie musi mówić o cechach mentalnych i wolicjonalnych, bo wiemy, jakie preferuje, cały czas o tym rozmawiamy. Ale do wyszukiwania włącza się, gdy zostanie właśnie tych czterech czy pięciu. Wtedy czasem prosimy go, by popatrzył i powiedział, czy mamy dalej drążyć temat, czy nie.
Jednak jego osoba jest atutem w przekonywaniu konkretnych graczy. Tak było w ostatnim okienku z Zechem czy Dante Stipicą.
– Tak, ale to już na etapie rozmowy z piłkarzem i jego menedżerem. Z Zechem mógł porozmawiać po niemiecku i to zawsze jest trochę inaczej, niż jak my z nim dyskutujemy. Wielu graczy zdecydowało się jednak przyjść także dlatego, że przyjechali tu na nasze zaproszenie, zobaczyli, co powstaje, jak funkcjonujemy. Piłkarze sami są też swego rodzaju skautami, zbierają u znajomych informacje o klubach, które się nimi interesują.
Na ten moment wydaje się, że trafiliście z większością zakupów, ale w waszym zespole grają też wychowankowie. Sebastian Kowalczyk przy kontuzji Kamila Drygasa i braku optymalnej formy Adama Frączczaka jest nawet kapitanem. Mimo to jest pan przeciwnikiem przepisu o młodzieżowcu. Dlaczego? On daje Pogoni przewagę nad rywalami, bo Kowalczyk czy Marcin Listkowski i tak by grali, a rywale często muszą kogoś wpychać na siłę.
– Niech pan zobaczy na te drużyny, o których pan mówi. Zagra tam jakiś chłopak na siłę, sknoci jedną, drugą, piątą rzecz i będzie prawdopodobnie zniszczony. Takie działanie naprawdę może prowadzić do załamania kariery danego młodego zawodnika.
Rozumiem, że miał pan inny pomysł na promowanie młodych?
– Byliśmy bardzo bliscy przeforsowania naszego rozwiązania. Ekstraklasa jako spółka podjęła nawet decyzję, że system będzie premiował tych, którzy wprowadzają młodzieżowców. Jeśli nastawiają się na to, że będą szkolić, a nie kupować całą kadrę za granicą, to dajmy im pieniądze. Bardzo lubię prezesa Bońka, często rozmawiamy i w wielu tematach się z nim zgadzam. W sprawie obowiązku gry młodzieżowca mamy jednak różne zdanie.
Zawsze walczyłem o to, by nie było limitów cudzoziemców. Dla mnie tworzenie tego typu przepisów jest niezrozumiałe. Nie rozumiem, dlaczego mieliśmy inaczej traktować Greka (UE) i Koreańczyka. Jeden i drugi jest po prostu piłkarzem.
– Chyba jeszcze wyraźniej na przykładzie Pogoni – między Bośniakiem Kozuljem a Chorwatem Stipicą (choć akurat Kozulj ma i chorwacki paszport – przyp. red.).
– Tak jest. Granica Unii jako granica limitu. Spoza Unii to cudzoziemiec, a z Unii to już nie jest? Jest, tylko obejmuje go inne prawo. Takie nielogiczności zawsze mi się nie podobały. Powiem panu, że w pierwszej chwili przepis o młodzieżowcu przyjąłem na zasadzie "trudno, damy sobie radę". Tak jak pan mówił, że mamy Kowalczyka czy Listkowskiego, którzy i tak by grali. Ale Kosta na niego bardzo źle zareagował.
Człowiek z kraju szkoleniowo i w ogóle piłkarsko dużo bardziej rozwiniętego od naszego.
– Dokładnie. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i podzieliłem jego argumenty. Nie dlatego, że Kosty, tylko dlatego, że sensowne. Mam nadzieję, że po roku funkcjonowania systemu będzie można zanalizować sensowność jego działania.
Nie było żadnych konsultacji z klubami w tej sprawie?
– Niestety nie było.
Czy głupio panu, że puścił Sebastiana Walukiewicza bezpośrednio do Włoch, a nie przez Legię?
– Jak to przez Legię?
Żartuję oczywiście, piję do wypowiedzi jej prezesa Dariusza Mioduskiego. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" stwierdził, że wszystkie polskie kluby powinny sprzedawać najlepszych piłkarzy Legii i Lechowi, a ci dopiero stamtąd wyjeżdżać na Zachód. W jego mniemaniu byłoby to z pożytkiem dla każdego...
– Nie chcę tego komentować, to były chyba tylko takie nieudane żarty Darka Mioduskiego.
Z tego co wiem, mówił na poważnie.
– Mimo wszystko wolę to nazwać żartem i tak interpretować, że był niepoważny. Dlaczego miałby niby lepiej sprzedać Walukiewicza? Przede wszystkim to on w Legii nie grał i nikt by go nie zobaczył, bo nie był w pierwszym zespole. Grał u nas, my go pokazaliśmy, a tam nie miałby miejsca w składzie u kolejnych trenerów.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...