Wypatrzył Jakuba Piotrowskiego w III lidze, Kacpra Kozłowskiego i Adriana Przyborka w ostatniej chwili podebrał Lechowi Poznań, znalazł pomysł na Mateusza Łęgowskiego i dostrzegł talent strzelecki w Patryku Paryzku. Patryk Dąbrowski, skaut Pogoni Szczecin, opowiada dla Przeglądu Sportowego, w jaki sposób do Portowców trafili młodzi zawodnicy, na których klub świetnie zarobił albo prawdopodobnie zarobi.
Czy można znaleźć talent w III lidze?
Można, i to taki na poziom europejski. Przekonałem się o tym jesienią 2014 r., kiedy pojechałem do Świecia na mecz III ligi. Wda podejmowała Chełminiankę Chełmno. Przyjechałem oglądać jednego z obrońców gospodarzy, ale moją uwagę zwrócił środkowy pomocnik z jego zespołu. Brał piłkę, szedł w drybling, pojedynek i nawet kiedy mu nie wyszło, za chwilę robił to samo. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Nie poddawał się, nie zrażał, chciał zrobić coś więcej. Patrzę w protokół – 17 lat. Pomyślałem sobie, jaki odważny dzieciak i że musi coś w sobie mieć, skoro starszyzna go – mówiąc kolokwialnie – nie opierdziela.
Skoro Wda Świecie, to czy to był Jakub Piotrowski?
Tak jest. Zaprosiłem Kubę na testy do Szczecina, jeszcze organizowane na dolnym boisku przy ulicy Witkiewicza. Oceniliśmy, że moje pierwsze wrażenie było słuszne. Świętej pamięci trener Włodzimierz Obst wręcz stwierdził, że to fantastyczny chłopak. Tak Kuba trafił do Szczecina.
Dzisiaj Piotrowski ma na koncie dziesięć meczów i dwa gole w reprezentacji, występ w mistrzostwach Europy, do tego grę w 2. Bundeslidze czy Lidze Europy, ale z perspektywy Pogoni był przede wszystkim pierwszym dużym transferem – według nieoficjalnych informacji Genk zapłacił za niego 2 miliony euro. Opłacało się jechać do Świecia.
Zdecydowanie. Tak samo jak do Koszalina…
Stawiam, że za Kacprem Kozłowskim? Był już jedną nogą w Lechu Poznań.
Bardzo trudno było przekonać Kacpra i tatę do Pogoni. "Koziołek" długo jeździł do Poznania, tata był za dołączeniem do Lecha, tak naprawdę wydawało się, że sprawa jest przesądzona, ale póki nic nie zostało potwierdzone na piśmie, nie odpuszczałem i wiele razy rozmawiałem z tatą.
Co się stało, że jednak wybrał Szczecin?
W pewnym momencie dostałem sygnał, że jest możliwość zmiany zdania, więc momentalnie wsiedliśmy z obecnym dyrektorem sportowym Dariuszem Adamczukiem do auta i pojechaliśmy do Koszalina. Okazało się, że Kacpra już denerwowało, że tyle razy musiał jeździć do Poznania na turnieje czy treningi, tak jakby ciągle był testowany. Od razu odpowiedziałem, że my już go nie musimy oglądać, bo oglądałem go wiele razy. Przedstawiliśmy plan na niego i jakie możemy zaoferować mu warunki. Razem z ojcem na nie przystali. Później jeszcze tata przyjechał do Szczecina na dopięcie formalności, a że jest bardzo słownym człowiekiem, Kacper w ostatniej chwili trafił do nas. Chodziliśmy pół roku za 13-latkiem, ale absolutnie było warto.
Pogoń zarobiła na Kozłowskim – obecnie w Gaziantep FK – między 10 a 11 milionami euro. Na jego koledze z rocznika 2003 Mateuszu Łęgowskim – dziś Yverdon Sport – następne 3 miliony, a wiem, że on też do Szczecina trafił dzięki panu.
Mieszkałem w Rypinie, prowadziłem tam szkółkę, a Mateusz z bliźniakiem Łukaszem, dzisiaj bramkarzem w pierwszym zespole Pogoni, pochodzą z Brodnicy, zaraz obok, więc obu znam od malucha. Wiedziałem, że to duże talenty.
Ale choć szczególnie Mateusz budził zainteresowanie innych klubów, to sporo było opinii, że bazuje na sile fizycznej, a kiedy w przyszłości to się wyrówna, przestanie się wyróżniać.
To prawda. Tyle że siła fizyczna to naturalny atut Mateusza, ale nie jedyny. Bardzo szybko się uczy, bardzo szybko przyswaja nowe informacje, bardzo szybko przyzwyczaja się do nowego środowiska. Ma świetny mental. Oczywiście, musiał odejść z ligi włoskiej do szwajcarskiej, ale nie powiedział ostatniego słowa.
Co widział pan, czego nie widzieli inni oglądający Mateusza?
Przede wszystkim widziałem go na innej pozycji. W Golu Brodnica grał jako napastnik i tak go rozpatrywano, a dla mnie to był kandydat do środka pola, na pozycję defensywnego lub środkowego pomocnika, takiego biegającego od pola karnego do pola karnego. To była moja przewaga.
Mateusz mówił mi, że przewagę zrobił pan przyjęciem ich w Szczecinie.
Mateusz i Łukasz przyjechali z tatą, wieczorem zameldowałem ich w hotelu, na drugi dzień z rana odebrałem. Oglądaliśmy wszystko – od szkoły, przez stadion, po szatnie pierwszego zespołu. Bardzo miło wspominam to półtorej dnia.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...