Aktualności

  • Stolarczyk dla Weszło o swojej historii w Pogoni

- Kiedyś w jednej ze szczecińskich gazet przeprowadzono ankietę, w której jedno z pytań brzmiało: jaką znaną postać chciałbyś poznać? W większości przypadków pojawiały się takie odpowiedzi, jak Lech Wałęsa albo Jan Paweł II, ale innego zdania był Robert Dymkowski. On wskazał Adama Małysza. Na drugi dzień przy jego szafce pojawił się więc kombinezon wypchany butelkami po wodzie i narty z desek. Prowizorycznego wąsika też nie zabrakło - wspomina w rozmowie z weszlo.com był zawodnik, trener i dyrektor sportowy Pogoni - Maciej Stolarczyk.


Zmiana podejścia do młodych zawodników w szatni to nie jedyna różnica między pana czasami jako zawodnika, a jako trenera. Kiedyś zimą Cypr czy Turcję można było zobaczyć tylko na pocztówkach.   

Za kadencji Eugeniusza Różańskiego pojechaliśmy na obóz do Karpacza. Zresztą to było tuż przed tą rundą, gdzie Jacek doznał kontuzji i zacząłem grać. Mieszkałem w pokoju z Radkiem Majdanem. Po treningach byliśmy tak zmęczeni, że zasypialiśmy z nogami powyżej głowy, aby złapać trochę oddechu przed następnymi zajęciami. Dodatkowo, eksperymentowaliśmy z suplementami.   

Jakimi?  

Był napój multiwitaminowy, który nazywał się supradyna. Sporo stosowaliśmy również rzeczy białkowych. W każdym razie mieszaliśmy zazwyczaj wszystko sami, więc wyglądało to trochę inaczej niż dzisiaj na tym poziomie.  

Jeszcze jakieś różnice?  

Niedawno inny kolega z tamtej Pogoni Sławek Rafałowicz wysłał mi zdjęcie, na którym siedzimy w autokarze i jedziemy na wyjazd. Nie mieliśmy na sobie oczywiście żadnych klubowych ciuchów, tylko jeden miał koszulkę Liverpoolu, drugi reprezentacji Włoch, a trzeci reprezentacji Anglii. Taka trochę kolorowa banda, jakbyśmy jechali na szkolną wycieczkę (śmiech). Autokary też miały inny standard, a na Górny Śląsk w tamtym czasie jeździliśmy nawet po 15 godzin. Często się zdarzało, że przyjeżdżaliśmy dzień przed meczem o 22, a na drugi dzień zanim rozprostowaliśmy kości już była 80. minuta i rywal prowadził 3:0. Geograficznie jako mieszkańcy Szczecina zdecydowanie mieliśmy pecha do wyjazdów.   

W Pogoni przeszedł pan drogę od napastnika do obrońcy.  

A teraz wróciłem do roli napastnika! Oczywiście już w oldbojach, ale w karierze grałem nawet na bramce, więc nic nie jest mi straszne.  

Jak to się stało?  

To było już w Widzewie, gdy mierzyliśmy się w Płocku z Orlenem. Zresztą po latach wspominaliśmy ten mecz z Radkiem Sobolewskim, który wtedy grał w ekipie z Mazowsza. W 60. minucie wykorzystaliśmy już limit zmian, a Adam Piekutowski dostał czerwoną kartkę. Ktoś musiał więc podjąć rękawice.  

Nowy talent się ujawnił?  

Po latach uważam, że chyba powinien stanąć ktoś z zawodników ofensywnych (śmiech). Niestety puściłem dwa gole i przegraliśmy 1-4. Jednego z nich strzelił wspomniany już mój były asystent – Radek Sobolewski.  

Zaczynając jednak w Szczecinie jako napastnik nie miał pan żalu, że trenerzy odbierają panu przyjemność z grania bliżej bramki przeciwnika?  

Nie byłem w tej materii krnąbrnym zawodnikiem. Cieszyłem się, że w ogóle mogę występować na boisku. Holendrzy kiedyś podzielili charaktery zawodników ofensywnych i defensywnych definiując to w ten sposób, że ci pierwsi kochają wygrywać, a drudzy nienawidzą przegrywać. U mnie bliżej do tego drugiego modelu, więc odnalazłem się również na pozycji defensora.  

Co takiego musiał zrobić swego czasu kierownik drużyny, że na jego siedzeniu w autokarze wylądowało dwadzieścia kilo kapusty?  

Wynosił informacje do kierownictwa klubu (śmiech). A był taki moment, że przez prawie rok nam nie płacono, więc różne rzeczy się mówiło.  

Najbardziej odczuwał to chyba Radek Majdan…  

Faktycznie kiedyś opowiadał, że musiał wszystko sprzedać i został mu tylko materac. Sam też jednak tego doświadczyłem. Miałem poważną kontuzję zerwania więzadeł krzyżowych i dopiero po 3 tygodniach w gipsie, mogłem rozpocząć rehabilitację. Niektórzy lekarze mówili już, że nie mam szans, aby wrócić do profesjonalnego grania. Aby normalnie funkcjonować i zapewnić spokój rodzinie, również sprzedawałem różne swoje rzeczy.  

Ktoś panu pomagał? 

Miałem to szczęście, że znaleźli się dwaj kibice Pogoni – pan Chomacki i pan Pomykaj, którzy wspierali mnie finansowo w tym trudnym momencie. Ciężko mieli rezerwowi, bo kontrakty w Pogoni były tak skonstruowane, że dużo było do podniesienia z boiska jako premie. Cały czas słyszało się pogłoski o nowym właścicielu, ale dzięki temu byliśmy bardziej skonsolidowani. W szatni była dobra atmosfera, różne rzeczy sobie pożyczaliśmy, jeśli zaszła taka potrzeba.  

Czasem nawet nie wszyscy o tym wiedzieli.  

Raz pozwoliliśmy sobie wziąć kluczyki za plecami naszego starszego kolegi, który przyjeżdżał oglądać treningi. Nazywał się Hubert Fijałkowski, niestety już nie żyjący. Jeździł BMW 3, które jak na tamte czasy było niezwykle ekskluzywnym autem. Wszystko fajnie, ale jednak często parkował w ten sposób, że zastawiał innym wyjazd z parkingu. Pewnego razu schowaliśmy mu więc samochód poza klubem, a on biedny myślał, że ktoś mu jego cacko ukradł. Na strachu się oczywiście skończyło, ale miał na przyszłość nauczkę.  

W głowie w tamtych czasach nie szumiało?  

Nie szumiało. Nie miałem problemów poza boiskiem, a nawet ostatnio miałem przyjemniejszą przygodę z policjantami, którzy już chcieli wlepiać mi mandat za zaparkowanie w niewłaściwym miejscu, ale skończyło się tylko na upomnieniu.   

Jaką najciekawszą odprawę zapamiętał pan u Bogusława Baniaka?  

Kiedyś przerwie w meczu, gdzie straciliśmy bramkę, wszedł do szatni i powiedział jednemu z kolegów:   

– Zabierz te bidony, bo znowu będzie rzucał!   

Kto?  

Radek Majdan. To było pokłosie sytuacji sprzed kilku tygodni, gdy graliśmy inny mecz. Trener Baniak o straconego gola obwinił właśnie Radka nie zauważając błędów innych graczy. Wtedy ten się wściekł i rzucił bidonem w kupkę butelek, więc wszystko rozsypało się po całej szatni. Na szczęście wygraliśmy, ale jak widać trener zapamiętał sobie wybryk naszego bramkarza.   

Dla trenera Baniaka praca z wami to było pierwsze poważne wyzwanie w karierze.  

To prawda. Widać było, że ambitnie podchodził do zawodu. Często przed treningami rozrysowywał nam kredą na tablicy różne warianty ćwiczeń i schematów. Bywało jednak tak, że kręciliśmy trochę nosem i mówiliśmy:   

– Trenerze, a może zagralibyśmy dzisiaj po prostu gierkę?   

Zgadzał się?  

Zawsze patrzył z takim politowaniem, ale zdarzało się, że rzeczywiście odchodził od swoich pomysłów i graliśmy gierkę.  

W szatni Pogoni spełnialiście również marzenia.  

Zdecydowanie. Kiedyś w jednej ze szczecińskich gazet przeprowadzono ankietę, w której jedno z pytań brzmiało: jaką znaną postać chciałbyś poznać? W większości przypadków pojawiały się takie odpowiedzi, jak Lech Wałęsa albo Jan Paweł II, ale innego zdania był Robert Dymkowski. On wskazał Adama Małysza. Na drugi dzień przy jego szafce pojawił się więc kombinezon wypchany butelkami po wodzie i narty z desek. Prowizorycznego wąsika też nie zabrakło. Nasz kolega nie musiał więc wyjeżdżać na trudne zimowe zgrupowanie w góry, aby spotkać swojego idola.  

CAŁĄ ROZMOWĘ PRZECZYTASZ TUTAJ!

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Daniel Trzepacz
Żródło: weszlo.com
Wyświetleń: 6364

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...