Captain Tomasz, użytkownik Twittera, podjął się przepisania wspomnień Marka Ostrowskiego z Mundialu w Meksyku, który odbył się w 1986 roku. Publikowane one były w Głosie Szczecińskim. Dziś rozdział pierwszy - Podróż do Meksyku.
PROLOG
Pierwszy w historii szczecińskiego sportu uczestnik piłkarskich finałów mistrzostw świata - Marek Ostrowski, dotrzymał słowa danego Czytelnikom „Głosu” i w trakcie swego pobytu w Meksyku prowadził notatki, z których powstał pamiętnik jego meksykańskiej przygody.
Rozdział 1
Podróż do Meksyku
Mamy wreszcie, poza sobą przyjemną, lecz trochę meczące oficjalne pożegnania.Nasza 38-osobowa grupa pakuje się na Okęciu do IŁA-62, który wkrótce zaczyna kołować i po chwili niknie nam z oczu Warszawa.
To dziwne, ale tak na dobrą sprawę dopiero teraz dociera do mnie fakt, że będę uczestnikiem mistrzostw świata.
Imprezy o której marzy każdy piłkarz.
To, że prawdopodobnie znajdę się w tej ekipie wiedziałem już wcześniej, ale przecież mógł mnie spotkać los Krzyśka Barana I Waldka Prusika, którzy dopiero wczoraj dowiedzieli się, że dla nich zabrakło miejsca w reprezentacji, a przecież nie byli gorsi od innych.
Ja jednak lecę i to jest najważniejsze. Rozpiera mnie uczucie radości. Dopiąłem swego. Tak bardzo się cieszę, że boję się, iż ktoś to może zauważyć.
Kątem oka patrzę na siedzącego obok Smolara i zastanawiam się, czy myśli to samo? Ale chyba nie?
Dla niego są to już drugie mistrzostwa świata. Włodek ze stoickim spokojem grzebie coś w torbie, pewnie szuka kart i wkrótce zaproponuje grę w szpaki.
Po godzinie i pięćdziesięciu minutach lądujemy we Frankfurcie bezpośrednio z samolotu udajemy się do hotelu „SHERATON” tuż przy lotnisku.
Podobnie jak w warszawskim MDM dzielę pokój z Krzysiem Pawlakiem.
Przed kolacją idziemy jeszcze do sauny, a potem na basen.
Dziś trzeba wcześniej położyć się spać, bo znowu pobudkę wyznaczono nam na szóstą rano, by zdążyć na samolot Lufthansy, którym o 10:30 odlecimy już do Meksyku.
Wychodząc z kolacji słyszałem jak Kubicki powiedział, że ma przyjechać „Suchy”, choć jak wszyscy z Pogoni mam wprawdzie żal do Jarka Biernata, że w tak nieoczekiwany sposób, postanawiając zostać w RFN, rozstał się z zespołem, nie mogę jednak oprzeć pokusie zamienienia z nim kilku słów.
Rzeczywiście na parkingu spotykamy Biernata.
Po chwili wyczuwam jednak, że rozmowa nasza jakoś się nie klei. Ten facet żyje już w innym świecie i właściwie nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Żegnamy się zdawkowo.
Gdy kiedyś będzie mowa o kosmonautyce, będę mógł powiedzieć wnukom, że byłem w Houston. Skłamię tylko trochę, bo rzeczywiście byłem , tylko że podczas międzylądowania nie opuściłem sali tranzytowej na lotnisku.
Zbliża się godzina 18:30 i zaraz wylądujemy w Meksyku. Trochę to śmieszne, bo wylecieliśmy w środę i po nocy spędzonej w samolocie znowu jest środa, ale trzeba przyzwyczaić się do różnicy czasowej.
Na lotnisku witają nas oficjele, a obok, jakby dyskretnie, stoi pięć wozów policyjnych, zaś dalej auta prywatne, ale ani przez chwilę nie wątpimy, że także należą do obstawy.
Tak będzie już przez cały pobyt.
Po kilku dniach przyzwyczaimy się już do obecności panów z automatami gotowymi do strzału, strzelających wciąż wokół oczyma. Oby tylko nie musieli strzelać naprawdę.
Wprost z samolotu wędrujemy do olbrzymiej sali, gdzie czeka już chyba ponad 200 dziennikarzy. Błyskają flesze, oczy rażą lampy ekip telewizyjnych.
Dziennikarze, głownie Włosi i Portugalczycy najwięcej pytań kierują do trenera Piechniczka, Bońka i Młynarczyka.
Trudno się dziwić, to najbardziej znane postacie w zespole.
Pytania są raczej stereotypowe.
- Jak przebiegały przygotowania?
- Na co nas stać?
Trener i Zbyszek sprytnie stosowali uniki. Dużo mówili, a właściwie nic nie powiedzieli. To taka sportowa dyplomacja. Muszę się jej nauczyć. Może kiedyś się przyda?
O godzinie 21 znowu wsiadamy w samolot, by tym razem, po niecałych dwóch godzinach wylądować już w Monterrey.
Na lotnisku jednak czekają dziennikarze i znowu wprowadzają nas do dużej sali, odpowiadają te same osoby i znowu mówią to samo.
Z ulgą wsiadamy do autobusu.
Tuż przy kierowcy i na końcu autokaru zajmują miejsca panowie z automatami.Wreszcie po 40 minutach jazdy, które większość z nas przespała, zatrzymujemy się w ośrodku „Bahia Escandida”, który przez najbliższe trzy tygodnie będzie naszym domem.
c.d.n.
Monterrey, 21 maja 1986
Marek Ostrowski
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...