Aktualności

  • Meksykańska Przygoda Marka Ostrowskiego, część #7

Captain Tomasz, użytkownik Twittera, podjął się przepisania wspomnień Marka Ostrowskiego z Mundialu w Meksyku, który odbył się w 1986 roku. Publikowane one były w Głosie Szczecińskim. Dziś rozdział ostatni - Porażka.


ROZDZIAŁ 7
PORAŻKA

Przed wyjściem na płytę podajemy sobie ręce. NIkt tego głośno nie mówi, ale brzmi to jak hasło - do boju!

Czuję, że wszyscy walczyć będą o zwycięstwo za wszelką cenę.

Mecz zaczyna się tak jak sobie wymarzyliśmy. Od utraty bramki Brazylijczyków ratuje najpierw słupek, a potem poprzeczka. Potem nastąpił ten fatalny moment. Z twarzy kolegów wyczytuję, że nie tylko ja nie zgadzam się z decyzją sędziego dyktującego rzut karny. W tym momencie zachwiała się nasza wiara w zwycięstwo. System pucharowy obowiązujący w tej rundzie sprawia, że liczy się tylko zwycięstwo. Rzucamy się do ataku. Momentami gramy tylko trzema, a nawet dwoma obrońcami, a więc rzuciliśmy na szalę wszystko na co nas stać. Niestety nie udało się nam wygrać tego meczu. Rywale byli po prostu lepsi i wykorzystali wszystkie kontry. Tuż przed końcowym gwizdkiem trener Piechniczek wprowadza na boisko Władka Żmudę. W ten sposób nasz kolega wykonuje rekord występów w finałach mistrzostw świata, który należał dotąd do Uwe Seelera z RFN. Władek podobnie jak on grał w 21 meczach finałowych. Piękny to dorobek. A mógł być jeszcze wyższy. Nie tylko moim zdaniem Żmuda śmiało mógł występować częściej. Jest zawodnikiem, który może grać zarówno w roli ostatniego obrońcy jak i forstopera. 

W formie, którą zaprezentował, nie gorszy był od Wójcickiego czy też Majewskiego.

Schodzimy z boiska smutni, ale nie zdruzgotani. Ta porażka nie przynosi nam hańby. W sporcie zawsze musi być ktoś lepszy i gorszy. Te niewesołe rozważania przerywa mi pan Rapacki informując, że zostałem wylosowany do kontroli antydopingowej. Do badań tych los wyznaczył sto procent naszego pokoju, bowiem obok mnie zabiegowi temu mają poddać się Darek Dziekanowski z którym mieszkam i Furtok.

W specjalnych pomieszczeniach składających się z szatni dla zawodników i gabinetu lekarskiego spotykamy Juniora. Sokratesa i Elzo.

Po raz pierwszy mam przeżywać coś takiego. Wiem, że mam czyste sumienie i tak logicznie rzecz biorąc, nic mi nie grozi.

Jak każdy z nas łykam jednak witaminy aplikowane nam przez lekarza ekipy. Czy aby nie było w nich niedozwolonych  środków ? Tak prawdę mówiąc mam trochę pietra…

Uśmiechnięci panowie w bieli pokazują nam pojemniki, które mamy napełnić moczem.

Chciałbym mieć już za poza sobą jak najszybciej. Wypijam więc, nie tylko z obowiązku, ale i z przyjemnością dwie szklanki napoju podsunięte  mi przez lekarza i siadam w wygodnym fotelu. Vis a vis widzę wysokiego dryblasa, posturą i wzrostem przypominającego raczej koszykarza niż piłkarza. To słynny Sokrates. Odnoszę wrażenie, że on niczym się nie przejmuje. Pewnie nie pierwszy raz już uczestniczy w takiej ceremonii. Pali ze spokojem Marlboro i myślami jest jakby gdzie indziej. Spotykając takiego faceta w innym miejscu nigdy nie przypuszczałbym, że to jeden z najsłynniejszych piłkarzy świata, nie tylko doskonały sportowiec, lecz także człowiek o szerokich zainteresowaniach z polityką włącznie.

Z opowiadań kolegów wiem, że kiedyś delikwenci poddawani kontroli antydopingowej, oczekując na tak ważny w tym czasie moment siusiania, mogli przed tym wypić piwo, a nawet szampana. Niestety przepisy  FIFA teraz tego zabraniają. Sokrates słynny jest z tego, że nie gardzi alkoholem. W gazetach sporo było nawet szumu, że można go spotkać w trakcie finałów MŚ w knajpie przy kuflu piwa.

Byli nawet dziennikarze moralizatorzy, wytykający mu to na szpaltach gazet. Mimo kłującego niektórych w oczy swojego sposobu życia, Sokrates postawą na boisku imponuje wszystkim. Miałem okazję przekonać się o tym tak niedawno. To naprawdę wielki piłkarz.

Po około 20 minutach z fotelu zrywa się Furtok i po chwili wychodząc zza parawanu pokazuje nam z triumfem wypełniony po brzegi pojemnik. Patrzymy z zazdrością. On ma już to z głowy, a my wciąż czekamy. Brzuch wypełniony od płynu, a tu nic…

c.d.n.
Guadalajara, 16 czerwca 1986
M. OSTROWSKI

-----------------------------

ROZDZIAŁ 8
KONIEC

Z paczki paczki Marlboro Sokratesa znika kolejny papieros. Nasza szóstka, a właściwie piątka, bo Furtok  ma już to poza sobą, nadal niczym  skazańcy czeka na moment aż nerki zaczną pracować i uda nam się wypełnić szklane pojemniki. Pojemniki, które po skomplikowanych zapewne badaniach wykażą, że w naszych organizmach nie ma niedozwolonych środków dopingowych.

Małomówny Sokrates kopci papierosa za papierosem. Junior i Elzo wyraźnie zadowoleni ze zwycięstwa nad nami wciąż gadają. Darek Dziekanowski podobnie, jak ja jest raczej przygnębiony. Wciąż czekamy na ten, w tej chwili najważniejszy dla nas moment, który na co dzień wykonujemy bezwiednie. Zwykle siusianie urasta nagle do wielkiego problemu.

Z oddanej nam do dyspozycji lodówki wyciągam kolejną Fantę. To chyba już trzecia. Wreszcie czuję, że mogę. Wychodzę za parawan i wręczam z miną zwycięzcy pojemnik panom w białych kitlach. To moje osobiste zwycięstwo jest jednak tylko chwilowe. Sympatyczny z pozoru pan, mój triumf przyjmuje negatywnie, pokazując, że ten cholerny pojemnik wypełniłem tylko do połowy, Jest tego, jak mi pokazuje tylko 35 mililitrów, a ma być 70 

Czy w takiej sytuacji człowieka nie może trafić przysłowiowy szlag ? Wypijam kolejną Fantę i nic. Upłynęło już około 40 minut, a nasza piątka wciąż patrzy bezradnie na siebie.

Panowie z komisji antydopingowej, którym także zapewne dłuży się czas, proponują nam prysznic. Nie muszę chyba dodawać, że z takiej propozycji korzystamy z rozkoszą. Po kąpieli, niemal równocześnie z Darkiem wykonujemy swoją powinność. Doktor Choina wypełnia jakiś blankiet, na którym musimy złożyć podpisy. Nie tylko podpisy. Blankiet ten musi być opatrzony cyfrowym szyfrem, którym opatrzony zostanie nasz pojemnik z zawartością. Zmęczony już tą całą zabawą dyktuję cztery najprostsze cyfry jakie przychodzą mi na myśl 1, 2, 3, 4 Mam już tego wszystkiego dość. Żegnam się z palącym ze stoickim spokojem papierosa Sokratesem i znowu wzywają mnie do sąsiedniego pomieszczenia. Okazuje się bowiem, że  identyczny jak ja cyfrowy kod wybrał Junior. Zmieniam więc cyfry na 3, 4, 5, 6

Do hotelu wracamy jadącą na sygnale karetką pogotowia.

Tak kończy się moja meksykańska przygoda.

Guadalajara, 16 czerwca 86 r.
M. OSTROWSKI

---

Fotografię ze swoich zbiorów udostępnił nam Pan Piotr Więcław - Dziękujemy!
Dziękujemy również koledze Tomkowi za czas poświęcony na przepisanie pamiętnika Marka Ostrowskiego.

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: Captain Tomasz
Żródło: własne
Wyświetleń: 2150

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...