Srdjan Spiridonović hartował się na ulicy z piłką pod pachą. Ale gdy należało, wypuszczał ją i zaciskał dłonie w pięści - czytamy w piątkowym Przeglądzie Sportowym.
Dźwięk trąbki był przez chwilę głośniejszy niż wrzask z kilku tysięcy gardeł. Innych instrumentów nie dało się usłyszeć, ale jeden wystarczył. Tłum rozpoznał melodię. Krzyk zastąpiło: „La, la, la, la, la, la, la, la, la, la!”. Powtarzane coraz szybciej i z większą mocą. Końcowy fragment piosenki w wykonaniu Hermes House Band jest od lat odtwarzany na stadionie Pogoni po strzelonych przez gospodarzy golach. Tytuł: „I will survive”. Przetrwam. W tym sezonie trzykrotnie słyszano go dzięki Srdjanowi Spiridonoviciowi. To symboliczne. On już przetrwał. Obecnie niczego nie brakuje chłopcu, którego rodzice spali na podłodze wiedeńskiej kawalerki, by troje dzieci mogło wypocząć w jedynym łóżku w mieszkaniu.
Ucz się, synu, ucz
Słowo „survive” powtarza się w trakcie naszej rozmowy. Każde można uzupełnić przykładem. Na początek – dał sobie radę jako dziewięciolatek podróżujący metrem na treningi Rapidu, więc poradzi sobie jako dorosły.
Spiridonović: Wiedeń jest dobrze skomunikowany, podróż zajmowała może z pół godziny. Znałem stacje metra. Tata musiał pracować, mama zadbać o dom, a ja jakoś dostać się na zajęcia. Nie było wyboru. Innych odwozili rodzice, ale nie miałem takiej możliwości. Nie znaliśmy nikogo. Szybko nauczyłem się, jak o siebie zadbać. Jak przetrwać.
W tym roku stolica Austrii została dziesiąty raz z rzędu uznana za najlepsze miejsce do życia w rankingu „Quality of Living”. Tam się urodził pomocnik Pogoni, tam wszystko się zaczęło. Kocha Wiedeń, zna go jak własną kieszeń. Choć kieszenie długo miał puste. Nie było mowy o śnie imigrantów, prędzej koszmarze. Jednopokojowe mieszkanie, jedno łóżko dla niego, siostry (rok młodsza) i brata (trzy lata młodszy). Dla rodziców – podłoga. Toaleta na zewnątrz. To pierwsze lata życia piłkarza Portowców. Jego ojcu wcale nie ułatwiło utrzymania rodziny to, że przyszedł na świat w mieście położonym nad Dunajem jako pierwszy ze Spiridonoviciów. Żonę poznał w ojczyźnie – Serbii, sprowadził do Austrii i wspólnie zaczęli walkę o przetrwanie.
Spiridonović: Byliśmy bardzo biedni, ale tata robił wszystko, by zapewnić nam byt. To nie był łatwy czas dla ludzi z zagranicy. Zaczynał od prac związanych ze sprzątaniem, potem jeździł ciężarówką. Od 17 lat jest kierowcą autobusu.
Srdjan opowiada płynnym angielskim. Nauczył się go w szkole, dobre stopnie były jego głównym obowiązkiem w dzieciństwie. Tego wymagał tata, a kiedy tata wymaga, trzeba słuchać. Tak już jest na Bałkanach, a ich cząstkę zabrali ze sobą do Austrii. Mama zawodnika do dzisiaj nie nauczyła się niemieckiego, w domu porozumiewają się po serbsku. Srdjan mówi, że czuje się Serbem. Taką ma mentalność, nie austriacką. Ale zna dobrze wszystkie trzy języki. Spiridonović: W szkole byłem najlepszy. Poza szkołą – najgorszy.
Brakowało mu pieniędzy i centymetrów. Przeważnie był najniższy wśród rówieśników. Przy takim połączeniu trzeba na szacunek zasłużyć. Szczególnie na ulicy, gdzie spędzał większość czasu poza lekcjami. Z piłką pod pachą, którą wypuszczał, kiedy trzeba było zacisnąć dłonie w pięści. Nie unikał tego. Czasem sam szukał. Nigdy nie uciekał. Podkreśla to. Nigdy nie stchórzył.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...