- To nie jest arogancja, ale jeśli robi się coś dobrze, nie potrzeba być skromnym. W pierwszym roku byłem nominowany do nagrody dla pomocnika i piłkarza sezonu, ale tytułu dostali inni. W drugim znów byłem w gronie wyróżnionych, ale już zostałem wybrany na najlepszego zawodnika Ekstraklasy. Pokazuję jakość - mówi Kamil Grosicki w rozmowie z portalem weszlo.com.
A jakie emocje towarzyszyły ci prawie dwie dekady później, kiedy wracałeś do klubu?
Wchodziłem tak naprawdę do innego świata niż ten, z którego wyjechałem w 2007 roku.
Dlatego na początku byłeś taki cichy? Jak rozpytywałem, w jaki sposób się zachowywałeś po dołączeniu do drużyny, słyszałem, że zupełnie nie przypominałeś tego Grosickiego z filmów Łączy Nas Piłka.
Po prostu jestem taką osobą, która musi zaufać ludziom czy kolegom, żeby móc z nim całkowicie swobodnie rozmawiać. A w tej sytuacji dodatkowo najpierw chciałem formą pokazać, jakim jestem człowiekiem, a później sobie żartować w szatni. W tej kolejności, nie odwrotnie. Uczyłem się chłopaków, oni uczyli się mnie, żebyśmy wiedzieli, jak ze sobą gadać. Ten luz przyszedł z czasem. Wiem, że dla nich to też nie była łatwa sytuacja, jako że mnie nie znali osobiście. Na szczęście zastałem fajnych kolegów i fajny sztab. Wszystko zagrało jak trzeba.
Czułeś presję związaną z powrotem do domu? Nie było obaw, że nie sprostasz oczekiwaniom? Przecież te były ogromne. Występy w lidze angielskiej, francuskiej i tureckiej, udział w mistrzostwach świata i Europy. Spodziewano się, że przyjedzie kozak.
Wiedziałem, że muszę jak najszybciej dojść do optymalnej dyspozycji. Ludzie faktycznie mieli bardzo wysokie oczekiwania, a powrót wychowanka do Szczecina to podwójna radość i nie chciałem jej zmącić. A czy były obawy? Były, ale jednocześnie wiedziałem, że zaraz dojdę do siebie, a podjąłem tę decyzję z rozmysłem. Chciałem się znowu cieszyć graniem w piłkę.
Długo udało się twój powrót utrzymać w tajemnicy, aż do meczu ze Stalą Mielec. Pamiętasz ten dzień? Co czułeś po przebudzeniu? W końcu dobre pięć lat minęło od wywiadu dla CKM, w którym zapowiedziałeś, że jeszcze zagrasz w Pogoni i coraz częściej wątpiono w spełnienie tej obietnicy.
Akurat mnie złapało jakieś przeziębienie i rano czułem się osłabiony. Na 14 pojechałem do domu do prezesa Jarosława Mroczka, żeby podpisać kontrakt…
…do domu, a nie do klubu, żeby przypadkiem nikt za wcześnie cię nie zobaczył i informacja się nie rozniosła?
Tak, dlatego też potem zawieźli mnie na stadion w tajemnicy, choć i tak gdzieś 40 minut przed meczem pojawiła się wiadomość, ale na szczęście i tak większość ludzi, którzy byli na trybunach, nie spodziewała się tego. Pewnie dopiero, kiedy usłyszeli, że „nasz zawodnik” i że zagra z numerem 11, wiedzieli, że chodzi o mnie.
Jak duże były emocje, kiedy z córeczką wbiegałeś na murawę jeszcze powstającego nowego stadionu?
Ogromne, nie do opisania. Dreszcze. Może i szkoda, że jeszcze nie cały obiekt był otwarty, bo ta chwila byłaby jeszcze wspanialsza, ale i tak było to przemiłe powitanie w domu.
Wygłosiłeś krótką przemowę. Podobno nie było to ustalone i wyszło spontanicznie?
Bo kiedy mam coś powiedzieć, mówię od serca. Nie przygotowuję niczego wcześniej. Są emocje i słowa idą za nimi. Wiedziałem, że muszę się dobrze przywitać i że jeśli coś powiem, to chcę zrobić to, co zapowiedziałem. Wiem, że słowa o grze o mistrza są duże. No są. Ale gramy o mistrza odkąd tu wróciłem, jesteśmy niezmiennie w czołówce.
Widziałeś reakcję prezesa Mroczka, który z trudem powstrzymał łzy?
Dopiero po meczu, na nagraniach, w trakcie patrzyłem w trybuny. Kiedy zobaczyłem z rodziną film z prezentacji i zachowanie prezesa, wszyscy się bardzo wzruszyliśmy, moim najbliższym też pociekły łzy. Widać, że bardzo kocha Pogoń i jest dobrym, wrażliwym człowiekiem z wielkim sercem, a przeprowadzenie tego transferu było dla niego dużą sprawą. Przy czym doprowadzenie tej transakcji do końca to wielka zasługa dyrektora Darka Adamczuka.
Jak to się potoczyło?
Z Darkiem znamy się od dawna. Nieraz graliśmy rekreacyjnie na orliku, nieraz wypiliśmy drinka, kiedy przyjeżdżałem z zagranicy. Zanim został moim szefem, byliśmy kolegami i trzeba było przejść na trochę inną relację. Wiem, że to nie była łatwa rozmowa dla niego, bo na początku nie wiedział, czy Pogoń w ogóle stać na mnie.
Jednak stać.
Od samego startu wiedziałem, że pod tym względem muszę podejść realnie do możliwości klubu, dlatego się dogadaliśmy. Tak samo w sprawie przedłużeń umowy. Oczywiście na mecie prezes Mroczek musi zaakceptować warunki kontraktu, ale rozmowy o nich prowadził dyrektor.
Ostatnio przedłużyłeś do czerwca 2026.
Darek bardzo tego chciał, ja bardzo tego chciałem, dlatego nie było z tym problemu. Nie zapisywaliśmy żadnych minut, jako warunków do przedłużenia. Nie było takiej konieczności, bo po powrocie pokazałem, że ciągle potrafię. Nie zawiodłem.
W kwietniu tekst o tobie zatytułowałem „Bohater w swoim domu”.
I tak się czuję. To nie jest arogancja, ale jeśli robi się coś dobrze, nie potrzeba być skromnym. W pierwszym roku byłem nominowany do nagrody dla pomocnika i piłkarza sezonu, ale tytułu dostali inni. W drugim znów byłem w gronie wyróżnionych, ale już zostałem wybrany na najlepszego zawodnika Ekstraklasy. Pokazuję jakość. Wiem, że każdy kolejny sezon będzie jeszcze trudniejszy, lata lecą, ale lubię wyzwania. I podobają mi się indywidualne wyróżnienia, jednak chcę osiągnąć te zespołowe. To mnie nakręca. Wiem, co zapowiedziałem w kontekście walki o mistrzostwo Polski i nie chcę odpuścić… nie, nie odpuszczę, dopóki tego nie osiągniemy. Takie mam podejście.
W tym momencie Pogoń jest lepsza niż roku temu? Po transferach Linusa Wahlqvista, Leonardo Koutrisa czy Efthymiosa Koulourisa zdaje się, że tak.
Do tego młodzi – Mateusz Łęgowski, Marcel Wędrychowski i Mariusz Fornalczyk – są lepsi niż dwanaście miesięcy temu. Już wiedzą, że muszą brać odpowiedzialność. Za siebie, za zespół. Tego ich uczę. Że za młodu trzeba się z tym mierzyć, nie uciekać od tego, tylko udźwignąć presję. Nie można ich zagłaskiwać, a wymagać, bo w futbolu nie ma czasu.
Mamy dobrych zawodników. Dobrego trenera, którego się nauczyliśmy, a on nauczył się nas. Dobrze wystartowaliśmy. Widać, że to wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Widzisz w Fornalczyku siebie sprzed 20 lat?
Trochę tak, ale nie aż tak bardzo. Mariusz szybko się denerwuje. Trener i ja nad nim pracujemy, bo potencjał ma niesamowity. Na pozycji numer dziewięć będzie bardzo mocny. Oczywiście, jest Koulouris, ale „Fornal” też będzie dostawał szansy i jestem przekonany, że je wykorzysta. Nawet ostatnio z nim rozmawiałem po moim występie z Linfield, który kończyłem w ataku. Zrobiłem trzy starty na wolne pole za plecami obrońców i mówię mu, że właśnie tak ma się poruszać, bo przy jego dynamice, mało kto go dogoni. Tylko plecy z numerem i nazwiskiem będą oglądać. Nieprzypadkowo w Belfaście pograł pięć minut i strzelił gola.
No, żeby być sprawiedliwym, wyłożyłeś mu piłkę na pustą bramkę.
I cieszę się, że tak było, bo to moje oczko w głowie, nad którym pracuję, żeby został świetnym piłkarzem. Zresztą Mateuszowi i Marcelowi też staram się pomóc.
W jaki sposób?
Mam 35 lat, jestem bardziej dojrzały. Do wszystkiego w życiu trzeba dojść. Zrozumieć pewne sytuacje. Dziś jestem na tyle doświadczony, że swoja wiedzą – wyciągniętą i z tych pozytywnych wydarzeń, i z tych negatywnych – mogę się dzielić i pomóc wchodzić im w dorosłe życie. Są pełnoletni, ale ciągle młodzi. Fajnie, że słuchają. Nie są zarozumiali.
Masz 35 lat, a na ile się czujesz?
Statystyki biegowe mam najlepsze w zespole, jeśli chodzi o sprinty czy szybkie biegi. Jestem urodzonym atletą. Czuję się dobrze, kontuzje mnie omijają, dlatego mam zamiar grać do czterdziestki.
Uwaga!
Dla lepszego doświadczenia użytkowników komentarze są początkowo niewidoczne. Kliknij „Zobacz komentarze", aby je pokazać i dołączyć do rozmowy.