– Jeszcze rok temu nawet o tym nie marzyłem. Wczoraj dostałem przypomnienie na Facebooku, że rok wcześniej grałem w rezerwach z Unią Swarzędz i wygraliśmy wtedy 2:1. A rok później wystąpiłem u siebie w pucharach z Gentem i zakończyło się takim samym wynikiem. Cieszę się z tego, to fajna sprawa - mówi Wojciech Lisowski w rozmowie z Przemysławem Chlebickim dla TVP Sport.
W czwartek, już jako doświadczony 31-letni piłkarz, zadebiutowałeś w europejskich pucharach. Jakie to uczucie?
– Jeszcze rok temu nawet o tym nie marzyłem. Wczoraj dostałem przypomnienie na Facebooku, że rok wcześniej grałem w rezerwach z Unią Swarzędz i wygraliśmy wtedy 2:1. A rok później wystąpiłem u siebie w pucharach z Gentem i zakończyło się takim samym wynikiem. Cieszę się z tego, to fajna sprawa.
W tym sezonie zostałeś włączony na stałe do pierwszej drużyny. Uważasz, że to zasługa twojej dwuletniej pracy w rezerwach?
– Tak, uważam że to praca, którą wykonałem przez dwa sezony w drugim zespole sprawiła, że zostałem włączony do pierwszego. Przychodziłem do Pogoni z założenia jako piłkarz, który miał grać w rezerwach i pomagać młodym zawodnikom w płynnym wejściu do pierwszej drużyny. Czasami pojawiałem się na treningach u Kosty Runjaica. Trener mówił, że jest zadowolony z mojej postawy i jakości sportowej. O "przeprowadzce" na stałe do pierwszego zespołu nie było wtedy jednak mowy. Gdy trenerem został Jens Gustafsson, moja rola była podoba. Pod koniec ubiegłego sezonu, przed ostatnim meczem z Radomiakiem, zostałem zaproszony na rozmowy ze sztabem pierwszego zespołu. Usłyszałem, że trenerzy chcą, żebym został włączony do ich kadry i rozpoczął z nimi przygotowania. Ale chciałem dokończyć sezon z drugim zespołem i z marszu rozpocząłem przygotowania po... trzech dniach wolnego, bo kończyliśmy sezon w rezerwach 16 czerwca. Miałem tego świadomość, ale byłem zadowolony i czułem się doceniony.
Zanim trafiłeś do trzecioligowych rezerw Pogoni, byłeś piłkarzem ekstraklasowej Stali Mielec. Nie obawiałeś się tego kroku?
– Nie ujmowało mi to, że grałem w trzeciej lidze. W tamtym momencie zależało mi na tym, żeby się ustabilizować. Wróciłem po siedemnastu latach do domu, do Chociwla. Wcześniej tułałem się po Polsce i dało mi to trochę we znaki. Pogoń zaproponowała mi udział w długofalowym projekcie – zaproponowała mi pracę nad chłopakami, żeby byli gotowi do pierwszego zespołu. Ale wyszło na to, że tak ich przygotowywałem, że sam także dostałem szansę.
Jak wyglądała twoje rola w pracy z zawodnikami, którzy mieli w założeniu wejść do pierwszej drużyny?
– Dwa lata temu mieliśmy w tej drużynie chłopaków od 17. do 21. roku życia, trochę inaczej niż jest teraz – drużyna U19 plus Adaś Frączczak, który przejął moją rolę. Mieliśmy za zadanie pomóc tym chłopakom przestawić się z gry juniorskiej na seniorską. Przygotować ich do tego, co może ich czekać w pierwszej drużynie. Jak wiemy, wejście do piłki seniorskiej bywa trudne – albo szybko się zaadaptujesz, albo zostaniesz brutalnie zweryfikowany i wypluty. Przedszkole i dziecinada na pewnym etapie się kończy i trzeba oczekiwać od tych młodych zawodników, żeby byli gotowi na warunki, które mogą ich czekać.
Ostatnio z falą krytyki, po pierwszym meczu z Gentem, spotkał się wasz bramkarz, Bartosz Klebaniuk. 21-latek bez dużego doświadczenia musiał stawić czoła ćwierćfinalistom Ligi Konferencji z ubiegłego sezonu.
– Znam Bartka już długo, Jest od dwóch lat bramkarzem pierwszej drużyny, jednak często występował w drugim zespole, zachowując rytm meczowy. Widziałem jak pracował nad sobą, żeby otrzymać szansę gry jako podstawowy bramkarz w Pogoni. To co się wydarzyło po meczu w Gandawie w stosunku do niego, nie powinno mieć miejsca. Bartek jest dobrym bramkarzem i możemy mieć z niego dużą pociechę. W drugim meczu pokazał klasę i myślę, że to go podbuduje. Takie zachowania kibiców są jednak żałosne. Dużo się teraz mówi o walce z depresją i o tym, jak możemy wspierać swoich bliskich oraz ludzi, którymi się otaczamy, którzy się z nią zmagają. Wiadomo, my mamy taki zawód, że jesteśmy na świeczniku – po wygranym meczu wszyscy klepią nas po plecach, ale gdy zdarzy nam się błąd – jesteśmy wyśmiewani. Uważam, że nabrało to zbyt dużego rozpędu.
Czasami emocje są nieuniknione, ale z drugiej strony – popełniając błąd, nie robisz nikomu krzywdy.
– Ostatnio rozmawiałem nawet o tym z Bartkiem, że w życiu są ważniejsze rzeczy i wartości. Nauczyłem się tego przez te wszystkie lata – jestem już doświadczony i świadomy swoich błędów młodości. Czasami zdarzają się sytuacje, które zapadną ci w pamięci i nie możesz ich "odzobaczyć". Ale jako piłkarze mamy to szczęście, że po kilku dniach znów wychodzimy na boisko i pokazać się tak, że będą o nas mówić w samych superlatywach.
Miałeś takie momenty, które siedziały ci w głowie?
– Wiem jak smakuje zwycięstwo – dwa razy awansowałem do Ekstraklasy, ale także jak smakuje porażka – choćby gdy spadałem z 1 ligi z GKS-em Katowice. Trzeba było to przeżyć, przetrawić, nabrać doświadczenia i dowiedzieć się, co naprawdę w życiu jest wartościowe. Mimo porażki trzeba podnieść się i dalej robić swoje. Takie historie i doświadczenia ukształtowały mnie jako piłkarza, ale również jako człowieka.
Wracając do tematów sportowych – wspomniałeś już o osobie trenera Runjaica. Jak wyglądał wasz kontakt, gdy z nim współpracowałeś?
– Właściwie mieliśmy ograniczone relacje – pojawiałem się u niego na treningach, ale zbyt rzadko, żeby móc teraz coś na jego temat powiedzieć. Tylko tyle, że cieszy się szacunkiem, za to, co zrobił dla klubu i doprowadził go do ligowej czołówki. Życzę mu jak najlepiej. Więcej mogę jednak mówić o trenerze Gustafssonie, który dał mi szansę i pozytywnego "kopa".
Trener Gustafsson ma wizerunek – zarówno w Polsce i Szwecji – człowieka, który raczej uspokaja niż zagrzewa do walki. Taka opinia wynika jednak z konferencji prasowych i aktywności medialnych. A jakim szkoleniowcem jest na co dzień?
– Przede wszystkim jest bardzo dobrym psychologiem. Wie, jak reagować i ściągać z nas presję. To także dobry motywator, bo wie jak nas zagrzać do walki i wyciągnąć z nas maksimum. Słuchając go na konferencjach i na co dzień, widać że bierze wszystko na siebie i nie chce, żebyśmy mocno odczuwali, jeśli coś nie wyjdzie. A gdy trzeba, broni nas. Jest dla nas jak ojciec, który dokładnie wie, co i kiedy nam powiedzieć. Dobrze mi się z nim współpracuje i myślę, że jest w tej chwili jednym z czołowych trenerów w Polsce.
Jakie są wasze oczekiwania na ten sezon? Puchary już za wami...
– Niestety nasza przygoda z pucharami się kończy. Trafiliśmy na mocnego rywala, który w poprzednim sezonie dotarł do ćwierćfinału Ligi Konferencji, a ostatni mecz przegrał w kwietniu. Przekonaliśmy się o tym, że w Europie niektóre błędy są niewybaczalne, ale w rewanżu podnieśliśmy się po porażce z Gentem w pierwszym meczu, ale także po przegranej z Radomiakiem w lidze. Wygraliśmy i na tej podstawie możemy budować naszą mentalność przed kolejnymi meczami. Teraz koncentrujemy się na lidze i Pucharze Polski. Wiemy, że oczekiwania wobec naszego zespołu są duże i chcemy osiągnąć jak najlepszy wynik na koniec. Uważam, że jakościowo stać nas na to, żeby powalczyć o mistrzostwo.
Masz osobiste cele na najbliższe miesiące?
– Nie chcę wybiegać za bardzo w przyszłość, bo wiem jak to jest w życiu piłkarza. Czasem coś planujemy, a chwilę później zostaje to brutalnie zweryfikowane. Dlatego chcę się skupić na tym, co mnie czeka – czyli najpierw na meczu z ŁKS-em.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...