- Siedzieliśmy w czwórkę i ze trzy godziny rozmawialiśmy w restauracji koło lotniska. Muszę powiedzieć, że wyjeżdżałem będąc przekonanym, że mamy trenera. Ryzyko było olbrzymie – trener z zagranicy, rozbity zespół, dla trenera pierwszy raz poza Niemcami. Słyszeliśmy jednocześnie wiele pozytywnych opinii o trenerze – głównie o jego umiejętności docierania do ludzi, budowania atmosfery. Uczciwie mówię dziś, że nie spodziewałem się, że jest w tym aspekcie aż tak dobry - powiedział w rozmowie z weszlo.com prezes Jarosław Mroczek, który udzielił popularnemu serwisowi obszernego wywiadu.
Zatrudnienie topowego trenera i zwolnienie go po kilku miesiącach to droga zabawa?
Nie powiem oczywiście o konkretach, ale w historii Pogoni to nie najdroższa zabawa. To pewna wada piłki nożnej. Powiem teraz coś, co nie będzie popularne, zwłaszcza wśród zwalnianych trenerów. Prawie zawsze, gdy rozmawiam z trenerem o kontrakcie, nie ma chęci do dyskusji na temat tego, co się stanie, jak drużyna będzie słabo grała. Chyba raz czy dwa udało nam się zawrzeć umowę, która z góry definiowała, co się stanie w takiej sytuacji. Czyli że od razu mieliśmy dogadane warunki rozstania w momencie, gdy założenia kontraktowe pozwolą się rozstać. Wydaje mi się, że to zdrowe podejście. Najlepiej byłoby, by obok premii za sukces umieszczać zapisy o sposobie rozwiązywania kontraktu, kiedy drużyna dołuje. Moim zdaniem w takich sytuacjach szkoleniowiec także powinien ponieść część odpowiedzialności kontraktowej. A najczęściej słyszę, że „to trzeba było nie podpisywać, skoro papier jest podpisany – płaćcie!”. Chętnie związałbym się z każdym trenerem na pięć lat, ale gdy pomyślę sobie, że coś poważnego, negatywnego się zdarzy, a on mi powie „za pięć lat to mi nie oddawaj rekompensaty, ale za trzy to już musisz”, to wolę mieć umowę na dwa lata i w razie zwolnienia dyskutować o wypłacie pięciu-sześciu pensji. To złe podejście trenerów, chociaż chyba nienaprawialne. Nie wiem, co można z tym zrobić.
Z drugiej strony trenerzy – za Jose Mourinho – lubią powtarzać, że można ich rozliczać dopiero po dwóch latach pracy z drużyną.
Chętnie tak bym zrobił, ale niestety nie wtedy, kiedy drużynie grozi spadek. Jakiego rodzaju gwarancję da mi trener, że kiedy spuści nas do pierwszej ligi, to wprowadzi po roku do Ekstraklasy? Taki wypadek chyba nie miał miejsca, a zwłaszcza w polskiej lidze, że trener spadł i awansował?
Stokowiec?
No tak, to jest jeden. Wyjątek niestanowiący reguły. Czy da się to ująć kontraktowo? To strasznie trudny problem.
Jak wyglądałby pański idealny kontrakt z trenerem?
Dla mnie może być bardzo długi, byle z góry definiował okoliczności, w których możemy się rozstać. I wtedy po prostu zapłaciłbym trenerowi tyle, na ile się dogadaliśmy i cześć. Dlaczego ja mam płacić odszkodowanie, kiedy trener – choćby w jakiejś części – odpowiada za fatalną postawę drużyny? Tylko dlatego, że ułożyłeś sobie życie ze mną na pięć lat? Tak nie powinno być. Czuję, że będzie jazda po takiej wypowiedzi.
Zwłaszcza wśród trenerów.
Nikt tak jednak nie zrobi w żadnym klubie, bo to jest trudne. To nie tylko nasza przywara, wszędzie tak jest. Po to się rozmawia z trenerem, wyławia go z karuzeli, bo liczy się, że akurat z tym będzie już dobrze. Zawsze jest wiara, optymizm. Niektórzy przychodzą świetnie przygotowani na rozmowę z rozpracowaną już drużyną i mówią, co zrobią w pierwszych tygodniach. Od razu zaczynają to robić i wszyscy w klubie są zadowoleni, bo faktycznie widać zmianę. A potem zaczyna się dziać coś niedobrego i magia pryska. Wtedy odpowiedzialny finansowo jest już tylko klub.
Gdy się poważnie podchodzi do rzeczy, tworzy się pewne rezerwy budżetowe, zakłada się różne historie, które mogą się wydarzyć. Zwolnienie jest zawsze złe, nikt nie świętuje, ale nie wywraca klubu do góry nogami. Czasami trudniej jest z zawodnikami. Zdarzają się zawodnicy, którzy szybko pokazują niestety, że nie pasują do drużyny. Może byliby fajni gdzie indziej, ale mają cechy, które do nas nie przystają. To tragedia. Taki piłkarz mówi: „nie dajecie mi szansy się zweryfikować!”. W takich sytuacjach finanse czasami bardzo bolą, rzeczywiście. Rozumiem też zawodnika czy trenera – gdy jest tak jak mówię, też chciałbym mieć maksymalne zabezpieczenie finansowe. Nie jest przyjemnie wylecieć z klubu i żyć, gdy wszyscy wkoło się doszukują: a dlaczego go zwolnili? Za słaby?
Dlaczego ze Skorżą było jak było?
Proszę iść do Macieja Skorży.
Prezes zwalniał, więc podejrzewam, że jakąś wiedzę w temacie ma.
Siadłem z trenerem Skorżą, później z drużyną, wymieniliśmy się informacjami i niech tak zostanie. Obiecaliśmy sobie, że publicznie nie będziemy o tym rozmawiać. Chcę być fair.
Ściągnięcie takiego szkoleniowca jak Runjaic jest prostą sprawą? Było nie było, to nie Lettieri, którego już nikt by w Niemczech nie zatrudnił, a dość renomowany trener na tamtejszym rynku. W CV miał przecież ostatnio walczące o Bundesligę Kaiserslautern.
Oczywiście, że jest trudno. Mnie najbardziej zaskoczył pierwszy kontakt z trenerem. Gdy zadzwoniliśmy do niego, opowiedziałem o tym, gdzie leży problem, dlaczego chcielibyśmy spróbować pomarzyć o trenerze – może nie pomarzyć, bardziej porozmawiać o możliwości zatrudnienia – no i jakie pieniądze można tu dostać. Trener odparł dość zaskakująco:
– Nie rozmawiajmy o tym. To nie jest temat. Jestem ciekaw projektu, spotkajmy się w Berlinie, przyjedziecie, ja przylecę, pogadamy 2-3 godziny, niekoniecznie o piłce. Musimy zobaczyć, czy jest między nami chemia, która pozwoli razem pracować. Reszta to sprawy techniczne.
I dokładnie tak było. Siedzieliśmy w czwórkę i ze trzy godziny rozmawialiśmy w restauracji koło lotniska. Muszę powiedzieć, że wyjeżdżałem będąc przekonanym, że mamy trenera. Ryzyko było olbrzymie – trener z zagranicy, rozbity zespół, dla trenera pierwszy raz poza Niemcami. Słyszeliśmy jednocześnie wiele pozytywnych opinii o trenerze – głównie o jego umiejętności docierania do ludzi, budowania atmosfery. Uczciwie mówię dziś, że nie spodziewałem się, że jest w tym aspekcie aż tak dobry. Nie chcę popadać w zachwyty, ale trener mi imponuje. Obserwuje jego narzędzia i poziom rozmowy, widziałem w Turcji jak wyglądają odprawy i sam się wiele uczę. Choćby tego, jak można skrytykować człowieka, mówiąc mu, że robi coś źle, a jednocześnie go chwaląc tak, by nie czuł wstydu przed resztą grupy. Wielu miałem trenerów, którzy potrafili spuścić gromy na jakiegoś piłkarza i ten chciał tylko zapaść się pod ziemię. Kosta ma talent – tak to chyba trzeba nazwać – że pokazując mankamenty potrafi powiedzieć „wiem, że to potrafisz, spokojnie, bo to zrobiłeś dobrze i to”. Niesamowita umiejętność. To, że drużyna się podniosła, to jego sukces. Chłopaków oczywiście też – jeden z bardziej doświadczonych zawodników powiedział mi, że nigdy nie miał takich odpraw. Pytanie, jak to zatrzymać, by to nie stało się rutyną, bo różne są charaktery.
Nie udało się ściągnąć zimą na stałe bramkostrzelnego napastnika, ale to chyba sukces transferowy Pogoni.
Dlaczego?
Piję do pańskiej wypowiedzi sprzed kilku miesięcy. Na pytanie o brak skutecznego napastnika odpowiedział pan dość zaskakująco: „Ale są też pozytywy tej sytuacji. Proszę sobie wyobrazić, że mamy farta i za niewielkie pieniądze sprowadzamy skutecznego napastnika. Mamy kilka punktów więcej, ale zamykamy drogę młodym zawodnikom, którzy mocno depczą po piętach starszym i zaraz trafią do pierwszego zespołu. Nie chcę wymieniać nazwisk, jednak ci chłopcy mają po 16-17 lat i niedługo dostaną szanse. Naszym celem jest, by w seniorach grało jak najwięcej naszych wychowanków, a trener Maciej Skorża wspiera nas w tym pomyśle”.
Wyszła moja niezręczność i braki w dyplomacji. Mówiłem to w momencie, w którym drużyna była w innym miejscu, sezon się zaczynał. Po odejściu Macieja Skorży mocno walczyliśmy o napastnika z zagranicy, bo rzeczywiście źle wyglądaliśmy z przodu. Jednak nigdy tak nie jest, że do ostatniej drużyny zawodnicy stoją za drzwiami w rządku i chcą przyjść. Ciężko było znaleźć odpowiednią opcję. Nie mieliśmy żadnego żądania ze strony Kosty, a prośbę, byśmy się zabezpieczyli – on nie znał jeszcze wtedy dobrze drużyny. A myśmy nie panikowali, ale myśleliśmy: co to będzie, jak nie będzie miał kto do nas przyjść? Rozmowy z Duncanem rozpoczęły się bardzo wcześnie, potem była duża przerwa i mieliśmy przeróżne oferty, nawet z bardzo egzotycznych krajów, ale nie dochodziło do finalizacji, nie zawsze z powodów finansowych. A Duncan miał jednoznaczne wymagania. Natomiast mnie się spodobało to, jak przyjechał jego menedżer, który powiedział przy trenerze:
– Proszę pamiętać, że Duncan to zawodnik, który na pewno nie będzie grał z kontry, w życiu nie zobaczycie go w takiej sytuacji. Natomiast gdy będą grane do niego piłki w pole karne – na pewno da radę.
To się sprawdza. Mało miał okazji, Kosta jest ostrożny z wprowadzaniem, ale Duncan ma przyzwoity charakter. Cieszę się, gdy mam inteligentnego piłkarza, a on do takiej grupy należy. W jednym meczu dwa punkty nam zrobił. Myślę, że Zwolakowi, który niesamowicie pozytywnie po jesieni się zmienił, czegoś dzisiaj trochę brakuje w polu karnym. Mamy teraz dwa różne typy napastników i trener ma wybór – to był cel, który zrealizowaliśmy. A to, co mówiłem? Ubezpieczenie na wypadek, gdyby nikt nie chciał podpisać. Przecież my dogadaliśmy go dopiero tuż przed pierwszym meczem, choć chcieliśmy tego zawodnika już przed obozem w Turcji. Nieszczęście polegało na tym, że negocjacje trwały i przyszedł po obozie przygotowawczym. Niby brał udział w takim obozie u siebie, ale ten z nami stracił.
Wydawało się, że po eksperymencie z Ciftcim, Pogoń nie będzie zainteresowana drogimi obcokrajowcami. A jednak.
Ale Duncan grał w piłkę! Wiem, że Ciftciego będą nam wypominać do śmierci, ale nie bez kozery trafił do tak renomowanej drużyny jak Celtic. Mamy przecież w Szkocji sporo przyjaciół, czy piłkarzy, którzy tam grali – wydzwanialiśmy ich i każdy wypowiadał się o Ciftcim pozytywnie. Troszeczkę mu jednak zaszumiało w głowie. Myślał, że wejdzie na boisko, dwa razy się obróci i wszyscy będą jak tyczki, bo jest wyceniany zdecydowanie wyżej niż reszta. Raz i dwa mu nie wyszło i… przestraszył się. Strasznie emocjonalny zawodnik. Psychicznie zupełnie się pogubił. Moskal chciał mieć faceta, który mu pomoże, a on w ogóle nie pomagał – chciał brylować dryblingiem, lecz był bardzo wolny. Nagle się okazało, że nie jest gwiazdą. Trybuny gwizdały, a on chyba nigdy nie był w takiej sytuacji. A odium zła na kogo spadło? Na nas, którzy to wypożyczenie wymyślili. Na szczęście mogę powiedzieć, że finansowo było to majstersztykiem – kosztował nas bardzo niewiele i gdyby wypalił, byłbym najszczęśliwszy, bo za małe pieniądze pozyskałbym dobrego chłopaka.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...