Aktualności

  • Pogoniarskie życiorysy: Rozmowa z Arturem Chwedczukiem

- W Pogoni mieliśmy bardzo dobrych zawodników. Adam Kensy, wspaniały piłkarz, dalej Marek Ostrowski, Krzysiek Urbanowicz, Mariusz Kuras. Naprawdę, mógłbym wymienić całą drużynę. A z przeciwników Darek Dziekanowski. Gdy graliśmy przeciwko Legii widać było, że to kawał piłkarza - mówi Artur Chwedczuk, były piłkarz, a dziś trener najmłodszych Portowców. Rozmowę przeprowadził znany z historycznego zacięcia  @Mial1986_87.


Pochodzi pan z Białej Podlaskiej. Tam też rozpoczynał pan swoją przygodę z piłką nożną w miejscowych klubach AZS AWF i MZKS Podlasie... 

- W czwartej klasie szkoły podstawowej tata zapisał mnie na treningi. Do tego czasu też byłem cały czas z piłką przy nodze, cały czas na podwórku. Tak że ta piłka była od początku ze mną. Od drużyny trampkarzy szedłem co szczebel do góry. Grając w juniorach starszych odnosiliśmy nawet sukcesy. Rywalizowaliśmy z powodzeniem z Motorem Lublin. Bardzo fajny zespół mieliśmy w Białej Podlaskiej, najpierw w AZS, a później w ostatnim roku to było Podlasie. Prowadził nas bardzo dobry trener pan Zbigniew Bartnik, obecnie prezes Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. On mnie prowadził od początku do końca. Miałem szczęście trafić na takiego trenera, a to jest ważne, jak się zaczyna tę przygodę z piłką. Poza tym bardzo fajni byli koledzy, z którymi wtedy grałem. Bardzo miło wspominam ten okres.        

Latem 1985 roku, w wieku niespełna 17 lat trafił pan za kwotę, jak podawała wówczas szczecińska prasa, 1 miliona ówczesnych polskich złotych na drugi koniec Polski do drużyny szczecińskiej Pogoni, z którą związany był pan do końca swojej piłkarskiej kariery. Co sprawiło, że trafił pan właśnie tutaj?

- Grajac w Białej Podlaskiej brałem udział w konsultacjach reprezentacji Polski do lat 15. Trener wytypował do nich z naszej drużyny 3 zawodników. Konsultacje odbywały się w Lublinie. Obserwował nas podczas meczu, jaki tam się odbywał, trener reprezentacji U-15 Marek Śledzianowski. Wywarłem na nim pozytywne wrażenie. Później brałem udział w kolejnych konsultacjach, po których dostałem powołanie na pierwsze mecze narodowej drużyny do lat 15. 

Andrzej Rynkiewicz, ówczesny kierownik sekcji piłki nożnej naszego klubu w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna" na początku 1986 roku o transferze pana i pana rówieśnika Jacka Cyzio powiedział następująco: "Nie stać nas na wielkie zakupy, ekscytujące środowisko transfery. Trafiają do Pogoni chłopcy z małych klubów. Myśląc perspektywicznie szukaliśmy młodych, zdolnych: środkowego napastnika i pomocnika. (...) Najpierw rozmawialiśmy z rodzicami, po wyrażeniu przez nich zgody z chłopcami, następnie z trenerem, a na końcu z klubem. Gwarantuję jedno: ani rodzice, ani chłopcy nie dostali od nas żadnych pieniędzy. (...) Obaj chłopcy dostali po szesnaście tysięcy stypendium. Pieniądze są odkładane na książeczki PKO. Chwedczuk chodzi do liceum (...) Zapewniamy chłopcom miejsce w klubowym hotelu, pełne wyżywienie, indywidualny tok nauczania, korepetycje. (...) Trzeba z nimi postępować delikatnie i ostrożnie, przecież to jeszcze dzieci wchodzące w świat dorosłej rywalizacji. Nie można dać im zginąć, ale też zanadto rozpieszczać. Zespół przyjął ich życzliwie, obecnie wszystko zależy od nich samych.". Jak pan pamięta to co panu obiecano i to co w rzeczywistości zastał Pan na miejscu, swoje początki w Pogoni?  

- Wszystko to mogę potwierdzić, że tak było. Naprawdę nie mam na co narzekać. Klub to co obiecał, wszystko spełnił. 

A rodzice byli za pana wyjazdem do Szczecina?

- Przeżywali ten wyjazd na pewno. Mam jeszcze starsze rodzeństwo - siostrę i brata. Już wtedy nie mieszkali z nami. Ja mieszkałem sam z rodzicami. A po moim wyjeździe mieli zostać sami. To też dla nich na pewno była trudna decyzja. Ale zaakceptowali te moje przenosiny, wspierali mnie.

W Szczecinie trafił pan do liceum.

- Tak. Zacząłem trzecią klasę w Liceum Ogólnokształcącym nr 8, wówczas mieszczącym się przy ulicy Królowej Jadwigi. Do tej samej szkoły o klasę wyżej chodził też inny zawodnik Pogoni Piotr Żelazowski. Najpierw miałem normalny tok nauki, a w czwartej klasie indywidualny - rano szedłem na dwie lekcje, potem na trening, a po treningu znów na lekcje.

Maturę zdawał pan w 1987 roku, akurat wtedy gdy pierwsza drużyna Pogoni zdobywała wicemistrzostwo Polski. To był jakiś problem dla pana, na przykład pana gra w jakiś meczach była niemożliwa, bo miał pan na głowie egzaminy maturalne?

- Nie, raczej to wszystko udało się pogodzić. Ale niestety uczestnictwo w zimowym obozie przygotowawczym z drużyną nie pozwoliło mi wcześniej wziąć udziału w studniówce.  

23 września 1985 roku w pana rodzinnym mieście pański poprzedni klub MZKS Podlasie spotkał się w meczu towarzyskim ze szczecińską Pogonią ulegając po bramkach Janusza Turowskiego, Marka Leśniaka i Dariusza Krupy 0:4. Czy spotkanie to związane było z pana transferem? 

 - Z tego co słyszałem tak. Grałem w tym meczu od początku do końca na wypełnionym kibicami stadionie. Oglądał go z trybun mój tata, znajomi. Bardzo miłe uczucie.

W 1986 roku zdobył pan grając w drużynie juniorów Pogoni mistrzostwo Polski. W turnieju półfinałowym mistrzostw rozgrywanym w lipcu tamtego roku w naszym mieście zdobył pan po jednej bramce w zwycięskich spotkaniach kolejno przeciwko Borucie Zgierz i Stali Rzeszów. Tę drugą, jak opisano ją w ówczesnej prasie, efektowną. Wygrana turnieju półfinałowego dała wam awans do finału, w którym w dwumeczu zmierzyliście się z zespołem Zawiszy Bydgoszcz. Po porażce w konfrontacji wyjazdowej, zwycięski rewanż rozegraliście na Twardowskiego w obecności około 7000 widzów przed inaugurującym w Szczecinie sezon 1986/87 Ekstraklasy meczem I drużyny "Portowców" przeciwko Śląskowi Wrocław. Ten rywal będzie w pewien sposób szczególny w pańskiej seniorskiej karierze. Oglądałem z trybun oba te spotkania jako dziecko. Z waszego pamiętam jedynie okrzyki kibiców przy stanie 1:0: "Cyzio, jeszcze jedną!". Pan Jacek spełnił życzenie kibiców i po zwycięstwie 2:0 dzięki lepszemu bilansowi bramek w dwumeczu mogliście świętować pierwszy w historii klubu tytuł mistrzowski drużyny juniorów. Jak Pan wspomina drogę do tego tytułu i będący jej ukoronowaniem finał? 

 - Po tym pierwszym meczu finałowym trener Obst wraz z bratem Andrzejem, kierownikiem drużyny myśleli, jak przygotować się do rewanżu. I przygotowania te były nietypowe, bo  zabrali nas nad jezioro do Złocieńca, jeśli dobrze pamiętam. Tam przez parę dni w ogóle odłączyli nas od piłki nożnej, żebyśmy naprawdę od tego odpoczęli. I taki rodzaj przedmeczowych przygotowań okazał się strzałem w dziesiątkę. Sam mecz finałowy w Szczecinie bardzo miło wspominam. Po raz pierwszy graliśmy przed tak liczną publicznością. Moi rodzice też oglądali z trybun to spotkanie.

Należy w tym miejscu wspomnieć o trenerze Włodzimierzu Obście, który poprowadził was do mistrzostwa kraju. 

- Wspaniały człowiek, trener, wychowawca młodzieży, dzieci. To przyjemność, że miałem możliwość z nim współpracować.

 W rozmowie z "Głosem Szczecińskim" przeprowadzonej po rewanżowym meczu przeciwko Zawiszy Włodzimierz Obst wskazał 7 zawodników swojej mistrzowskiej druźyny, w tym pana, jako tych, którzy w przyszłości mogliby znaleźć miejsce w pierwszym zespole Pogoni. Największą karierę z tego juniorskiego zespołu zrobili późnie niewątpliwie Dariusz Adamczuk i Jacek Cyzio. A kto wg pana miał wtedy najlepsze "papiery na granie"? Czy o kimś z tamtej ekipy można mówić jako o niespełnionym talencie?

- Janek Daniec miał też talent. Jacek Cyzio miał "papiery na granie" i swoje osiągnął. Darek Adamczuk tak samo. Robert Adamkiewicz, nasz kapitan, miał możliwości, miał charakter do grania i wydawało się, że może coś tam więcej osiągnie. Jarek Olechowski teź był blisko. To przede wszystkim te osoby.

Tygodnik "Piłka Nożna" umieścił pana trzykrotnie w prowadzonej przez siebie klasyfikacji "Talenty" za rok 1985, 1986 i 1988 na pozycji "prawy pomocnik". Nieżyjący już niestety redaktor Wojciech Parada z "Kuriera Szczecińskiego", pamiętający pana z wczesnego okresu pana kariery pisał o panu w 2018 r. w artykule o mistrzowskiej drużynie juniorów Pogoni porównując z Jackiem Cyzio: "Chwedczuk bardziej koncentrował się na swojej karierze, prowadził się bardzo sportowo i wydawało się wtedy, że to on jest w stanie zrobić większą karierę". Dwa lata wcześniej we wpisie na Twitterze scharakteryzował pana podobnie: "to był pierwszy piłkarz, jakiego pamiętam, dla którego ważna była higena sen".  

- No tak. Jak był mecz na drugi dzień, czy nawet trening to zawsze starałem się do tego przygotować jak najlepiej. Położyć o odpowiedniej porze, żeby się wyspać. 

Trener I zespołu Leszek Jezierski pytany przed ostatnim meczem ligowym jesienią 1985 roku przez dziennikarza "Kuriera Szczecińskiego" o zapowiadane przez niego odmłodzenie drużyny odpowiedział: "To trzeba czynić sukcesywnie. Przecież ja nie mogę teraz do meczu z GKS wystawić naraz np. Żelazowskiego, Cyzia i Chwedczuka.". Z kolei na początku 1986 roku we wspomnianym już artykule w tygodniku "Piłka Nożna" mówił o panu: "Chwedczukowi dokuczają pachwiny, ale kiedy będzie w pełni sił, bez wątpienia otrzyma swoją szansę. Sporo umie, dobry technik, zasługuje na debiut.". Pamięta pan kiedy pierwszy raz znalazł się w kadrze meczowej na mecz ligowy, a może pierwszy był mecz Pucharu Polski?

- To był mecz w Pucharze Polski - 1/16 finału - rozegrany po wspomnianym spotkaniu w Białej Podlaskiej w Inowrocławiu z tamtejszą Goplanią. Zagrałem wtedy w podstawowym składzie. Chyba trener docenił mój dobry występ w rodzinnym mieście i dlatego mnie wystawił w tym meczu pucharowym.  

Na półmetku rundy jesiennej sezonu 1986/87 na pytanie dziennikarza "Przeglądu Sportowego", czy zamierza korzystać w ligowych spotkaniach z usług zdolnych juniorów Pogoni, którzy  wywalczyli tytuł mistrza Polski, trener Jezierski powiedział odnośnie pana osoby: "Artur Chwedczuk musi jeszcze poczekać. Nie mogę na siłę odmładzać i tak młodej drużyny. To mijałoby się z celem. Doświadczenie Adama Kensego i Janusza Makowskiego jeszcze długo będzie nam potrzebne.". Zadebiutował pan w lidze wychodząc na boisko w pierwszym składzie i grając w drugiej linii w pełnym wymiarze czasowym na inaugurację rundy wiosennej sezonu 1986/87 w wyjazdowym meczu Pogoni przeciwko Śląskowi Wrocław. Debiut ten nastąpił po znaczących  ubytkach w kadrze drużyny, które nastąpiły w przerwie zimowej rozgrywek, kiedy odeszli właśnie ci, o których kilka miesięcy wcześniej trener Jezierski mówił, że ich doświadczenie  jeszcze długo będzie potrzebne. Do austriackiego klubu LASK Linz sprzedano Adama Kensego, a z prywatnego wyjazdu do Republiki Federalnej Niemiec nie powrócił kapitan drużyny Janusz Makowski, który zdecydował się pozostać na emigracji. Tym samym Pogoń utraciła 2 kluczowych zawodników podstawowego składu drużyny, która z powodzeniem rywalizowała w rundzie jesiennej Ekstraklasy zajmując na półmetku rozgrywek 3. miejsce. Ze Śląskiem przegraliście 1:4 ponosząc, jak się później okazało najwyższą porażkę w sezonie. W 28. minucie meczu przy  stanie 1:0 sfaulował pan w polu karnym Ryszarda Tarasiewicza, ale gospodarze nie wykorzystali "jedenastki". Paweł Zarzeczny w bardzo krytycznej wobec postawy waszej drużyny w tym spotkaniu relacji w tygodniku "Piłka Nożna" napisał: "młody Chwedczuk starał się nadążać za Tarasiewiczem. Leszek Jezierski pochwalił go za ten występ, lecz komplementy nie wydają się zasłużone. Z całej gry Chwedczuka wynikło tyle, że Tarasiewicz dwukrotnie znalazł się sam przed bramkarzem, osamotniony był także w chwili zdobywania gola, a na koniec można dodać i głupiutki faul Chwedczuka na Tarasiewiczu, po którym podyktowano rzut karny.". Jak pan wspomnina swój debiut i reakcje na niego?

-   Nie zgadzam się z panem redaktorem. Raz, że nie miałem łatwo, bo wiadomo grałem przeciwko Ryszardowi Tarasiewiczowi, reprezentantowi Polski, mundialiście, bardzo dobremu zawodnikowi.  A to był mój debiut i to w podstawowym składzie. Pamiętam też, że warunki do gry nie były łatwe. Było bardzo zimno, duży mróz. To boisko było takie twarde. Mi naprawdę się fajnie  grało. Ten karny... To każdemu się może zdarzyć. Pamiętam właśnie też, że po meczu trener mimo złego wyniku między innymi mnie wyróżnił, że jakoś sobie poradziłem z tym wszystkim.  Sam również odczuwałem, że dałem radę, że było wszystko OK. 

W sezonie 1986/87 wystąpił pan w lidze jeszcze 3 razy, za każdym razem wchodząc na boisko z ławki rezerwowych. Jednym z tych spotkań był niestety przegrany wyjazdowy mecz na szczycie przeciwko późniejszemu mistrzowi Polski Górnikowi Zabrze. Dwukrotnie zmieniał pan na ostatnich kilkanaście minut kończącego po sezonie karierę Leszka Wolskiego. Czy nie było wówczas  szans, by przebić się do pierwszego składu lub chociaż częściej pojawiać się na boisku? 

 - Było ciężko, bo skład był bardzo mocny. Przy tym cały czas trwała walka o wysokie miejsce na ligowym podium. Spokojnie do tego podchodziłem. Byłem młody i na wszystko był jeszcze czas.

Ostatecznie sezon ten zakończył się największym sukcesem w dotychczasowej historii klubu - zdobyciem w dobrym stylu tytułu wicemistrza Polski. Jakie pańskim zdaniem czynniki były wówczas decydujące dla odniesienia tego suckesu?

 - Kadra zespołu i trener. Zawodnicy byli bardzo dobrzy. Nie wiem, czy kiedyś w historii była jeszcze tak mocna Pogoń. Trener Jezierski to jedna z czołowych postaci naszej ligi, legenda można powiedzieć. Wycisnął z nas wszystko, co można. 

Czy gra w meczach ligowych pierwszej drużyny wiosną 1987 roku wiązała się z poprawą warunków finansowych, na jakich grał pan w klubie, nowym kontraktem, szansą na otrzymanie mieszkania?

- Nie było wtedy tematu otrzymania mieszkania. Mieszkałem, jak wspomniano, w klubowym hotelu i było mi tam dobrze. Kwestie materialne nie były wtedy dla mnie najważniejsze. 

W letniej przerwie 1987 roku miał miejsce, choć w niepełnym składzie uzupełnionym młodszymi kolegami,"last dance" mistrzowskiej drużyny juniorów w postaci wyjazdu w lipcu do Szwecji na międzynarodowy turniej piłkarski "Gothia Cup" rozgrywany w Göteborgu z udziałem klubowych zespołow młodzieżowych. Rozegraliście tam 7 spotkań z drużynami kolejno ze Szwajcarii, USA, Szwecji, Hiszpanii, Włoch, Holandii i Grecji, zwyciężając w 5 z nich i dochodząc do ćwierćfinału rozgrywek w swojej kategorii wiekowej. Pan zdobył zwycięską bramkę w wygranym 1:0  spotkaniu 1/16 finału przeciwko włoskiej drużynie Pro Ragusa. Redaktor Leon Popielarz ze szczecińskiego oddziału Telewizji Polskiej, który obserwował wasz występ w turnieju i poświęcił mu swój tekst na łamach nieistniejącego już od dawna regionalnego tygodnika "Morze i Ziemia" pt. "Ostatni turniej mistrzów" tak pisał o panu: "Dobrym szefem zespołu jest  Artur Chwedczuk. Chłopak o dużej kulturze osobistej, znający już nieźle piłkarskie rzemiosło, twardy i ofiarny w walce na boisku, ma posłuch wśród kolegów. W meczu, w którym z powodu kontuzji go zabraknie, Pogoń przegra walkę o półfinał." W meczu ćwierćfinałowym sędzią bocznym był izraelski arbiter międzynarodowy Abraham Klein, który wcześniej sędziował na 3 mistrzostwach świata, w tym w finale Mundialu w Hiszpanii i podczas 2 igrzysk olimpijskich. Jak pan wspomina udział w tym wydarzeniu? Podobno wspierali was podczas turniejowych zmagań mieszkający w Szwecji Polacy?

- Bardzo miło wspominam ten turniej. Dobra organizacja, dużo bardzo fajnych zespołów z całego świata. Czuło się, że to prestiżowa impreza. Mi się tam bardzo dobrze grało. Forma była wysoka. Trener powierzył mi funkcję kapitana, co też było jakimś tam zobowiązaniem. Wszystko to fajnie funkcjonowało. 

Po powrocie z Göteborga miał pan okazję zagrać w kończącym rozgrywki grupowe Pucharu Intertoto zwycięskim meczu Pogoni Szczecin przeciwko wschodnioniemieckiemu klubowi 1. FC Magdeburg. Asystował pan w nim przy bramce Jerzego Hawrylewicza, a Pogoń po raz trzeci i ostatni w swojej historii wygrała swoją grupę w tych rozgrywkach. Również rok później, latem 1988 roku graliście w Pucharze Intertoto, tym razem ze znacznie gorszym rezultatem. Zaliczył pan wówczas występy przeciwko węgierskiej drużynie Pécsi Munkás SC i szwedzkiej Östers IF.  Zostaliście przez te rozgrywki pozbawieni czasu na odpoczynek po zakończonym sezonie ligowym. W 1988 roku pierwszy, wyjazdowy mecz w Pucharze Intertoto zagraliście tydzień po ostatnim  meczu ligowym, a kolejne przeważnie w odstępach 3/4-dniowych. Rok wcześniej pierwsze wasze spotkanie w tych rozgrywkach odbyło się 10 dni po zakończeniu sezonu 1986/87, a ostatni tydzień przed inauguracją kolejnego. Tyle że odstępy czasowe między kolejnymi meczami Pucharu Intertoto były wówczas w większości dłuższe niż rok później. Dużo czasu spędzaliście w  długich podróżach na mecze wyjazdowe. Na pewno była to rzadka wtedy okazja do zmierzenia się z zespołami lig zagranicznych. Dochodził do tego istotny też aspekt trudno wówczas dostępnej dla przeciętnego mieszkańca Polski samej możliwości wyjazdu za granicę, atrakcyjny zwłaszcza w przypadku państw zachodnich i Skandynawii. Jak pan oceniał wówczas i dziś z perspektywy czasu sens uczestnictwa w Pucharze Intertoto pod względem sportowym? Czy mógł on wpłynąć negatywnie na grę Pogoni w jesiennych rozgrywkach ligowych sezonów 1987/88 i 1988/89?  

-   Mogło tak być. Bardzo krótka przerwa między rozgrywkami ligowymi. Nie było czasu, żeby odpocząć.      

Zdobycie wicemistrzostwa Polski w sezonie 1986/87 dało Pogoni Szczecin po raz drugi w historii awans do rozgrywek Pucharu UEFA. W 1/32 finału zmierzyła się w nich z włoską drużyną Hellas Verona, zdobywcą mistrzostwa Włoch w sezonie 1984/85, w której występowali między innymi uczestnicy Mistrzostw Świata w Meksyku Niemiec Thomas Berthold, Włoch Antonio Di Gennaro, czy Duńczyk Preben Elkjær Larsen. Pan w rozegranych we wrześniu 1987 roku spotkaniach przeciwko Włochom nie wystąpił. Czy znajdował pan się w kadrze na spotkanie domowe?

- Nie, miałem nadzieję, że się załapię. Nie udało się. Spotkanie obejrzałem z trybun wraz z rodzicami, którzy przyjechali wtedy do Szczecina. Piękna atmosfera. Cały stadion ludzi.  

Był pan w 16-osobowym składzie drużyny która pojechała do Włoch. Czy była szansa na wejście na boisko w sytuacji, gdy przebieg meczu wyjazdowego był dla naszej drużyny niepomyślny, a  trener Jucha nie wykorzystał limitu zmian?

-  Oczywiście chciałem zagrać choćby parę minut, ale samo to, że znalazłem się w kadrze na mecz wyjazdowy, że poleciałem do Włoch to było dużo.

Rewanżu w Veronie polska telewizja nie transmitowała. Nie jest też dostępne pełne nagranie tego spotkania i jedyne co można obejrzeć po latach to skrót z bramkami w nim strzelonymi. Pan miał okazję obserwować mecz z ławki rezerwowych. Czy wyeliminowanie Włochów było realne, czy przez różnicę klas, a może respekt dla rywala, lub przyjętą przez Pogoń taktykę, było to niemożliwe? 

-  Na pewno nie było to proste, bo jednak różnica między zespołami była. We włoskiej drużynie, jak pan wspomniał, grali piłkarze klasy światowej. Sportowo było bardzo ciężko ich przejść.

Skutkiem awansu do Pucharu UEFA były nowe stroje dla drużyny Pogoni firmy "Puma" ufundowane wzamian za reklamę przez włoską firmę "Casucci". Graliście w nich przez cały sezon 1987/88, a zdarzało się, że również poźniej. Prezentowały się one w porównaniu z tymi, w jakich występowaliście wcześniej efektownie. Czy jakościowo również były lepsze niż te wyprodukowane przez firmę "Adidas", które mieliście na sobie w meczach rozgrywanych w poprzednich sezonach i firmy "Duarig", w których regularnie zaczęliście występować w sezonie 1988/89? 

-   Nie. Różnica między nimi była tylko wizualna, bo rzeczywiście te "Pumy" ładnie się prezentowały.

Pogoń w rundzie jesiennej grała nieźle, ale nie tak dobrze jak w poprzednim sezonie. Na półmetku ligowych rozgrywek zajęliście 5. miejsce. W rundzie wiosennej wreszcie doczekał się pan więcej szans gry. Zagrał pan na jej początku w obu ostatnich meczach pod wodzą trenera Juchy. Jego następca, Jerzy Jatczak wystawiał pana w pierwszym składzie drużyny. Z gry w  spotkaniach przeciwko Lechowi i Szombierkom wyeliminowało pana, jak poinformowano, zerwanie torebki stawowej. Zespół grał gorzej niż jesienią i w pewnym momencie pojawiła się grożba spadku z ligi. Jaka była tego przyczyna?

-  Trudno mi ocenić po tylu latach, co było powodem. Ciężko czasami określić powody. Na pewno się staraliśmy pokazać najlepiej.

Ponownie mecz z drużyną Śląska Wrocław okazał się istotny w pana karierze. W meczu 29. kolejki sezonu 1987/88 zdobył pan swoją jedyną, a przy tym efektowną bramkę w lidze. Była to jednocześnie jedyna bramka meczu, która zapewniła wam cenne 2 punkty. Był to mecz szczególny, bo w obecności zaledwie około 3000 widzów na stadionie, w tym mojej, żegnał się nim z Pogonią Marek Leśniak, który też asystował przy pana bramce. Za występ w tym spotkaniu otrzymał pan od katowickiego dziennika "Sport" najwyższą notę w drużynie, jak i w całej swojej dotychczasowej karierze - "7", a "Tempo" przyznało panu jedną gwiazdkę w prowadzonej przez to pismo klasyfikacji "Srebrny Piłkarz". Za występ w tym spotkaniu wyróżnił też pana w pomeczowej wypowiedzi trener Jerzy Jatczak. Jak wspomniałem, oglądałem to spotkanie z "niskiej" trybuny, ale dziś pamiętam z niego tylko Leśniaka rzucającego widzom klubowe naklejki i długopisy Bayeru Leverkusen oraz młodych kibiców, którzy dosłownie rzucili się na płot okalający murawę i wyrywali od Marka koszulki tego klubu. A jak pan pamięta ten mecz przeciwko wrocławskiej drużynie?

- Dobrze go pamiętam. Miło wspominam ze względu na bramkę, ale też dlatego, że mi się wtedy dobrze grało. Radość z tej bramki, proszę mi wierzyć, pamiętam do dziś. Zdobyliśmy dzięki niej ważne dla utrzymania się w Ekstraklasie punkty.   

Pogoni udało utrzymać się w Ekstraklasie w sezonie 1987/88 bez konieczności rozgrywania baraży. 10. miejsce w tabeli na koniec sezonu drużyny, która w poprzednich rozgrywkach w dobrym stylu wywalczyła wicemistrzostwo Polski uznano za porażkę. Wśród problemów, jakie trapiły drużynę wymieniano konflikt między starszymi i młodymi zawodnikami. Przypomnijmy, że w sezonie  wicemistrzowskim poza panem i Jackiem Cyzio w kadrze pierwszego zespołu znajdowali się wasi koledzy z mistrzowskiej drużyny juniorów Robert Adamkiewicz, Mariusz Borkowski i Jarosław Olechowski, który w przerwie zimowej odszedł do Stali Stocznia Szczecin. Był też w niej rok od was starszy Piotr Żelazowski. Przed sezonem 1987/88 odszedł Robert Adamkiewicz, a  pierwszy zespół zasilili kolejni zawodnicy, którzy sięgnęli po mistrzostwo Polski juniorów Dariusz Adamczuk i Piotr Kuźmicz, a także inny wychowanek Maciej Bieńczycki oraz przed rundą wiosenną dotychczas występujący w Iskrze Białogard Dariusz Szubert. Byli to bardzo młodzi zawodnicy, którzy po przyjściu w ligowych meczach nie grali często i nie odegrali, bo  najpewniej nie byli w stanie odegrać, wówczas w pierwszej drużynie istotnej roli. Czy rzeczywiście istniał taki konflikt, o którym w ówczesnej prasie pisał m.in. na łamach tygodnika  "Sportowiec" wiosną 1988 roku w bardzo mocnym i ciekawym artykule o kryzysie w drużynie Pogoni pt. "Strefa wolnocłowa" redaktor Jerzy Chromik? Ciekawy był też dialog pomiędzy  Kazimierzem Sokołowskim, należącym do grupy "starych" zawodników a Piotrem Żelazowskim, jaki wywiązał się podczas ich wspólnej wizyty wraz z bratem Kazimierza Jerzym i Jackiem  Krzystolikiem w redakcji "Głosu Szczecińskiego" po zakończeniu sezonu 1987/88. Na pytanie dziennikarza "Głosu" o ten konflikt Kazimierz Sokołowski odpowiedział: "Chyba nie można tego  nazwać konfliktem. Do drużyny weszło wielu młodych. Gra się nie klei, ale pretensje są kierowane przede wszystkim do starych. Ci "starzy" wymagają od młodych dobrej gry. Niczego  więcej. Młodzi powinni mieć wolę walki, siłę.". Na te słowa zareagował Piotr Żelazowski mówiąc: "Muszę bronić młodych. Woli walki nikomu z nas nie można odmówić. Kazik uczył się  inaczej gry w piłkę, my - inaczej.". Sokołowski zaripostował: "Ile ty jesteś młodszy ode mnie - dwa, trzy lata?". Żelazowski: "Pięć.". Sokołowski: "Przecież mieliśmy tych samych  trenerów". Żelazowski: "Ale inne warunki były wtedy, gdy ty wchodziłeś do zespołu. Chodzi mi o całą otoczkę, która jest bardzo ważna, o podejście starszych. Za to mam na przykład sentyment do Janusza Makowskiego. Potrafił podejść, pogadać. Są różni ludzie. Ja na przykład potrzebuję od czasu do czasu porozmawiać ze starszym zawodnikiem, a nie tylko z góry i z  góry. Ale wszystkiego tego o czym mówię, nie można nazwać konfliktem.". Czy młodzi zawodnicy nie mogli liczyć na wsparcie i zrozumienie u starszych kolegów, a wzajemne relacje wpływały negatywnie na atmosferę w zespole i wspólną grę na murawie? 

-   Ja tego tak nie pamiętam ani nie odczuwałem, żeby taki konflikt spowodował, że ta gra wyglądała źle.  

Do kolejnego sezonu - 1988/89 - przystąpiliście pod wodzą nowego, trzeciego już w jednym roku szkoleniowca Lesława Ćmikiewicza, utytułowanego piłkarza - srebrnego medalisty Mistrzostw Świata oraz mistrza i wicemistrza olimpijskiego, któremu jednak poza epizodem w Motorze Lublin kompletnie nie wiodło się w trenerskim fachu, czego jego praca w Pogoni była kolejnym i nie ostatnim przykładem. Trzeba przy tym przyznać, że sytuacja kadrowa drużyny nie ułatwiała mu pracy. Po odejściu Jerzego Hawrylewicza i Marka Leśniaka gra w ataku parą Jacek Cyzio-Jacek Krzystolik nie przynosiła zadowalających efektów. Inni napastnicy też nie imponowali skutecznością. Klub nie poczynił też kolejny raz żadnych wartościowych transferów zarówno przed sezonem, jak i w przerwie rozgrywek. Na domiar tego po rundzie jesiennej nastąpił prawdziwy kataklizm kadrowy, kiedy drużynę opuściło jej 4 podstawowych zawodników: Adam Benesz, Marek Ostrowski, Marek Szczech i Krzysztof Urbanowicz. Pan w tych rozgrywkach był zazwyczaj podstawowym zawodnikiem drużyny, zarówno podczas kadencji Lesława Ćmikiewicza, jak i Eugeniusza Ksola, który zastąpił go na początku rundy wiosennej sezonu. Po raz ostatni wystąpił pan w 24. kolejce nie grając do tego czasu zaledwie w 2 spotkaniach ligowych. Jaka była przyczyna pana absencji w 6 ostatnich meczach rozgrywek?  

- Wydaje mi się, że kontuzja.

Ominęła też pana gra w barażach, w których Pogoń w okolicznościach uznanych przez niektórych za kontrowersyjne musiała uznać wyższość Motoru Lublin, żegnając się tym samym z Ekstraklasą. Czy tego spadku można było uniknąć, czy był naturalną konsekwencją kryzysu, w jakim sukcesywnie pogrążała się od prawie 2 lat piłkarska drużyna Pogoni Szczecin?

- Na pewno było można uniknąć tego spadku. Niewątpliwie zespół sportowo był gorszy. Odeszli doświadczeni zawodnicy, nikt wartościowy nie przyszedł. To mogły być powody. 

Sezon 1989/90 w drugiej lidze zaczęliście pod wodzą Eugeniusza Ksola, którego potem zastąpił dobrze Panu znany Włodzimierz Obst. Kryzys sportowy drużyny w II lidze pogłębiał się. Realna stała się na długi czas groźba kolejnego spadku. Ostatnie spotkanie ligowe w barwach Pogoni rozegrał pan w sezonie 1990/91. Później w wieku 23 lat zakończył pan karierę piłkarską. Skąd ta decyzja podjęta w tak młodym wieku?

- To że ostatecznie przestałem grać było spowodowane kontuzjami. Miałem operację na staw skokowy w szpitalu wojskowym. Było ich za dużo i tak to się skończyło. 

Jak pan ocenia z perspektywy ponad 30 lat swoją przygodę z piłką?

- Dobrze. Bardzo miło wspominam zarówno okres gry w Białej Podlaskiej, jak i w Szczecinie. Nie żałuję, że trafiłem do Pogoni. Dobrze mi się tu grało, były sukcesy. Ale najważniejsza według mnie powinna być radość z grania. I były takie mecze, w których naprawdę fajnie mi się grało.

Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z gry w futbol?

- Radość z gry. Teraz jestem trenerem w Akademii Pogoni Szczecin. Na treningach, jakie prowadzę, bardzo lubię grać.

Najzabawniejsza, najciekawsza anegdota z tamtych czasów?

- Było to podczas meczu towarzyskiego MZKS Podlasie Biała Podlaska - Pogoń Szczecin, o którym już rozmawialiśmy. Ze względu na to, że grałem przeciwko swoim kolegom z byłej drużyny i że  na trybunach była moja rodzina i dużo znajomych, w czasie rozgrzewki przedmeczowej poprosiłem Marka Ostrowskiego, żeby za bardzo na mnie nie krzyczał, jeżeli coś mi się nie uda w czasie meczu, np. stracę piłkę lub źle podam. Takie sytuacje w trakcie gry ze strony starszych kolegów się zdarzały, gdy młody zawodnik popełniał błąd. I taka sytuacja miała miejsce podczas  tego spotkania, gdy straciłem piłkę po podaniu od naszego bramkarza. Marek Ostrowski nic mi nie powiedział tylko dosyć głośno i stanowczo zwrócił uwagę naszemu bramkarzowi, że źle mi podał piłkę. Rozegrałem wtedy dobry mecz. Zostałem wybrany najlepszym jego zawodnikiem w naszej drużynie, na pewno też dzięki pomocy Marka Ostrowskiego.

 Pracował pan grając w pierwszej drużynie Pogoni z wieloma szkoleniowcami. Jakby pan ocenił ich warsztat, któremu z nich zawdzięcza pan najwięcej?

-  Nie chcę wymieniać jednego z nich. Na pewno każdemu z nich coś zawdzięczam. Każdy kształtował mnie i miał na mnie jakiś wpływ. Wszystkich ich szanuje i dobrze wspominam. 

Kto był najlepszym piłkarzem, z którym grał pan w Pogoni, a kto najlepszym graczem przeciw któremu pan grał?

- Trudne pytanie. W Pogoni mieliśmy bardzo dobrych zawodników. Adam Kensy, wspaniały piłkarz, dalej Marek Ostrowski, Krzysiek Urbanowicz, Mariusz Kuras. Naprawdę, mógłbym wymienić całą drużynę. A z przeciwników Darek Dziekanowski. Gdy graliśmy przeciwko Legii widać było, że to kawał piłkarza. Poza tym Ryszard Tarasiewicz, Jan Urban z Górnika Zabrze.

Kto był w czasach gry w naszym klubie pana najbliższym kolegą z drużyny?

- Przychodzliśmy do Pogoni w jednym czasie z Jackiem Cyzio. To były wakacje 1985 roku. Od razu zamieszkaliśmy w klubowym hotelu w jednym pokoju. I z nim się najbardziej trzymałem. Ale Mariusz Borkowski tak samo, Piotrek Żelazowski. 

Czy utrzymuje pan dziś kontakt z kimś z kolegów z którymi grał pan w Pogoni?

- Jest z tym ciężko, bo większość z nich gdzieś się porozjeżdżała. Takie czasy, że każdy jest zabiegany. Wojtek Tomasiewicz też pracuje jako trener w Akademii Pogoni, więc z nim czasami mam okazję się spotkać i słowo zamienić. Z Jackiem Cyzio widziałem się ostatnio na otwarciu naszego stadionu.

Zakończył Pan karierę w bardzo młodym jak na piłkarza wieku. Rodziło to konieczność znalezienia sobie nowej drogi zawodowej. Do tego miało to miejsce w czasie, kiedy w Polsce szybko i radykalnie zmieniała się rzeczywistość gospodarczo-społeczna. Jak pan się odnalazł w tej rzeczywistości?

- Nie było łatwo. Starałem się sobie radzić. Skończyło się tak, że będąc absolwentem wychowania fizycznego kierunek nauczycielski Uniwersytetu Szczecińskiego zacząłem pracę w szkole podstawowej nr 69 jako nauczyciel WF. Później przeniosłem się do szkoły w Podjuchach, gdzie spędziłem 25 lat. W ostatnie wakacje zmieniłem po raz kolejny miejsce pracy i obecnie uczę w podstawówce nr 51 na ulicy Jodłowej, blisko stadionu Pogoni.  

Jak to się stało, że wrócił pan po latach do Pogoni i zaczął pracować w klubie jako trener?

-  Mój syn Tomek bardzo interesował się piłką nożną. Grał ze mną dużo na podwórku i chciał spróbować treningów. Akurat jego rocznik w Pogoni Szczecin prowadził trenet Obst. Tak więc zaprowadziłem go do trenera Obsta. Tak jak ja miał okazję pracować z tym szkoleniowcem. Tomek długo w piłkę w Pogoni nie pograł, ale ja zostałem przez Włodzimierza Obsta wciągnięty do pracy trenerskiej. I tak już od kilkunastu lat ponownie jestem w Pogoni. Trzy razy w tygodniu prowadzę treningi. Do tego dochodzą mecze w weekendy.  

Pracuje pan w Akademii Pogoni Szczecin z kilkuletnimi dziećmi w kategorii wiekowej określonej jako "Skrzaty". Praca z dziećmi w tym wieku wymaga chyba szczególnego podejścia?

-  Tak. Jest to nauczanie w formie zabawy. Podejście musi być adekwatne do ich wieku.  

Czy pana podopieczni kontynuowali z sukcesem treningi w starszych grupach wiekowych?

- Tak. Zaczynałem w Pogoni od pracy kategorii wiekowej "żaki", rocznik 2004. Z tego rocznika wyszli Borys Freilich, Dawid Fornalik i Kamil Jakubczyk. Pracę w kategorii "żaki" kończyłem z rocznikiem 2008 i w obecnym zespole juniorów młodszych (U-17) prowadzonym przez trenera Patryka Kuranta jest kilku zawodników, których wtedy prowadziłem: Julek Kulpa, Rafał Drećko, Dorian Twarowski, Michał Pawłowski.   

Czy nie chce pan pracować w klubie ze starszymi grupami wiekowymi? 

-  Dobrze czuję się z pracą ze "Skrzatami". Daję mi to dużo satysfakcji, radości. Na razie tak jest OK.  

Czy ma pan jeszcze jakieś plany zawodowe związane z piłką nożną?

-  Teraz o tym nie myślę. Praca w szkole i akademii zajmuje sporo czasu.

DOŁĄCZ DO NAS NA WHATSAPP! KLIKNIJ TUTAJ!

Autor: @Mial1986_87
Żródło: własne
Wyświetleń: 2833

Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zarejestruj się lub zaloguj tutaj.


Trwa ładowanie komentarzy...