- Budowa pierwszego zespołu to, wiadomo, proces. Oczywiście, można dyskutować, co jest sukcesem dla Pogoni. Rok w rok znajdowaliśmy się jednak w pierwszej ósemce, nie licząc poprzedniego sezonu, gdzie mieliśmy problemy, by pozostać w Ekstraklasie. Generalnie jednak byliśmy stabilnym klubem - powiedział w rozmowie z serwisem weszlo.com Maciej Stolarczyk, trener Wisły Kraków, a do niedawna dyrektor sportowy Pogoni Szczecin.
Lubi pan ryzyko?
Zależy, z czym się wiąże.
Pytam, bo za ryzyko uważam zamianę posady dyrektora sportowego Pogoni na trenera Wisły. Podobno mocno się pan wahał.
Brało się to przede wszystkim z tego, że w Pogoni spędziłem dziesięć ostatnich lat. Mocno wrosłem w ten klub. Wiadomo, dyrektor sportowy a trener to dwa mocno różniące się światy, a nigdy nie ukrywałem, że zawsze ciągnęło mnie do trenerki. Dlatego po otrzymaniu propozycji z Wisły – mimo początkowych wahań, o których wspomniałem – nie mogłem się nie zgodzić. Nie ukrywam, ważnym aspektem było również to, że zgłosił się akurat klub, w którym spędziłem wiele lat swojej kariery.
Jak pan ocenia czas w roli dyrektora sportowego Pogoni?
Było kilka ruchów udanych, kilka nieudanych. Tak jak wszędzie. Jeżeli wskaże mi pan klub, w którym nie ma nieudanych, to pogratuluję. Ta rola wiąże się z tym, że nierzadko trzeba potrafić przyjąć krytykę. Bo zdarzają się i słabsze momenty, i lepsze. Decyzje niepopularne.
Których było więcej?
Nie mnie to oceniać, trzeba zapytać ludzi, którzy wydawali opinie. Jeżeli chodzi o mnie – cieszę się, że byłem częścią tego projektu. Uważam, że wiele rzeczy zostało zrobionych we właściwy sposób. Przede wszystkim rozwinęła się akademia, praca z młodzieżą stoi na wyższym poziomie niż kilka lat temu. Budowa pierwszego zespołu to, wiadomo, proces. Oczywiście, można dyskutować, co jest sukcesem dla Pogoni. Rok w rok znajdowaliśmy się jednak w pierwszej ósemce, nie licząc poprzedniego sezonu, gdzie mieliśmy problemy, by pozostać w Ekstraklasie. Generalnie jednak byliśmy stabilnym klubem. Wylano fundament pod budowę czegoś większego, mocniejszego. Przed Pogonią jeszcze powstanie nowego stadionu i bazy sportowej. Ten klub będzie się rozwijał.
Mówił pan poważnie o tym, że Ciftci – jeden z niewypałów transferowych – odegrał swoją rolę, bo zawodnicy zobaczyli, że nie są gorsi od kogoś wartego tyle pieniędzy?
A jak zostało to odebrane?
Negatywnie, jako szukanie wymówki.
Jeszcze raz powtórzę – nie ma klubu, który tworzyliby tylko i wyłącznie zawodnicy, którzy się sprawdzili. Taka jest kolej rzeczy.
Chodziło bardziej o sposób tłumaczenia takiego ruchu, a nie przyjęcie do wiadomości, że część graczy musi się nie sprawdzić.
To było zdanie wyrwane z kontekstu. Choć nie ma co ukrywać, że ten transfer nie był udany, tego nie zamierzam negować.
Przyznawał pan, że pana rozstanie z klubem było trudne. Jarosław Mroczek mówił, że pana odejście sprawiło Pogoni ogromne problemy.
Odczuwałem to podobnie jak prezes, zmiana klubu była sporym dylematem. Bardzo cieszę się z miłych słów pod moim adresem. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze, rozumieliśmy się, nie mieliśmy ze sobą żadnych problemów. Podobnie z Darkiem Adamczukiem, prezesem akademii i pozostałymi ludźmi, którzy są częścią tego klubu – od kierownika zespołu do pana Bogdana, który zajmuję się pielęgnacją trawy. Szanowałem się z każdym, dlatego szkoda było mi opuszczać Pogoń, ale ciągnęło mnie do trenowania.
Pana wątpliwości brały się też z tego, że – było nie było – musiał pan wywrócić swoje życie do góry nogami? Nagle trzeba było wyjechać na drugą część Polski.
Już wcześniej czułem się w Krakowie bardzo dobrze, więc nie odegrało to znaczącej roli. Choć na pewno mam utrudniony kontakt z rodziną, moje dzieci edukują się w Szczecinie, żona została z nimi. Wiemy, jaka jest rola trenera. To nie jest praca na stałe, jest duża niestabilność. Trudno wywracać życie bliskich do góry nogami tylko dlatego, że otrzymało się posadę w innym mieście. Mamy jednak świetny kontakt, jak najbardziej dajemy radę.
Generalnie potrafi pan rozdzielić życie prywatne od zawodowego?
Nierzadko jest naprawdę trudno, taka specyfika pracy trenera. Trzeba jednak do tego dążyć. Pracować dużo, ale starać się znajdować czas dla siebie i bliskich, by nie trzeba było myśleć o piłce. Dla zdrowia umysłu czasami warto odciąć się od tego, co się na co dzień robi, czemu poświęca się większość czasu. Warto oddać się wypoczynkowi, w zależności co kto lubi. Film, książka, muzyka, czy jeszcze coś innego. W końcu zdrowie jest najważniejsze, trzeba na nie uważać.
Trzeba pielęgnować najważniejsze wartości, nie można zapominać o rodzinie i przyjaźniach. Bo w pewnym momencie człowiek te wartości docenia, gdyż trenerem się tylko bywa.
Czuje się pan bardziej Portowcem czy Wiślakiem?
Trudne pytanie. Urodziłem się w Słupsku, pierwsze kroki stawiałem w tamtejszym Gryfie. Później przeszedłem do Pogoni, w której spędziłem znaczną część życia sportowego. Drugim klubem, w którym byłem najdłużej, okazała się Wisła. Świetnie się tutaj czuję, dlatego nie chcę rozgraniczać. To nie jest jednoznaczne, bo obu klubom zawdzięczam bardzo dużo.
Żałuje pan, że odszedł do Widzewa w sezonie, w którym Pogoń sięgnęła po wicemistrzostwo?
Cóż, tak się złożyło. W życiu trzeba podejmować różne decyzje, ja podjąłem taką a nie inną. Widzew mnie kupił, więc przechodziłem do bardzo mocnego zespołu. Praktycznie cała jedenastka występowała w reprezentacji Polski. Celem było wejście do Ligi Mistrzów, niestety na drodze stanęła nam Fiorentina. Nie żałuję jednak odejścia z Pogoni. Nie ma skutków bez przyczyny, zawsze dzieje się coś po coś, a pobyt w Widzewie był naprawdę dobrym doświadczeniem. Pogoń wystrzeliła, bo przejął ją akurat Sabri Bekdas. Dokonał wielu transferów, które dały wicemistrzostwo. Beze mnie, ale trudno, tak zdecydowałem.
Kiedy pan wrócił do Pogoni, zaczęły nawarstwiać się problemy finansowe. Florian Krygier mówił o rozgardiaszu, którego nie było w ponad 50-letniej historii klubu.
To, że pan Florian tak to odbierał, nie wzięło się z niczego. Właściciel zaczął myśleć o tym, że projekt, który zaplanował, może nie wypalić. Powoli zaczął z niego wychodzić, wycofywał się. Nadal mieliśmy jednak mocny zespół. To był sezon z podziałem na grupy, pamiętam, że jako pierwsi weszliśmy do tej mistrzowskiej. Generalnie w pierwszej rundzie przegraliśmy tylko trzy mecze, wszystko wyglądało dobrze. Atmosfera była fajna. Jacek Bednarz, Kaziu Węgrzyn, Jurek Podbrożny, Robert Dymkowski. To był zespół, który miał możliwości, dodatkowo lubiliśmy spędzać ze sobą czas, być może to nas cementowało. Szkoda, że jakoś w grupie mistrzowskiej to nie wypaliło, przestaliśmy wygrywać, rywale byli sprytniejsi.
Robert Dymkowski mówił mi, że w drugiej części sezonu trudno było grać, kiedy w klubie działy się różne dziwne rzeczy.
Możliwe, choć nie do końca pamiętam tamtą sytuację, dlatego nie chciałbym czegoś przekręcić i zbytnio do tego wracać. Żałuję na pewno, że w takim składzie personalnym, jaki mieliśmy, nie udało nam się zrobić czegoś więcej. Powinniśmy osiągać lepsze wyniki, niezależnie od sytuacji panującej w klubie. Może i trudno byłoby powtórzyć wicemistrzostwo, ale skoro w pierwszej części sezonu prezentowaliśmy się tak dobrze… Cóż, szkoda, naprawdę szkoda.
Odpadliście też z Pucharu UEFA. Wyeliminował was Fylkir Reykjavik.
Spora niespodzianka, niestety. Dodatkowo dostałem czerwoną kartkę. Jak widać, już wtedy zdarzało się polskim klubom odpaść o ile nie z amatorami, to z bardzo przeciętnymi zespołami.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...