- Kiedy jednak w Pogoni pojawili się nowi właściciele, wszystko stało się bardzo niepewne. Miałem otrzymać propozycję nowego kontraktu o wiele wcześniej, ale zamiast tego zwlekali dłużej niż zostało to zadeklarowane. Na ostatniej prostej poczułem, że najlepszą decyzją będzie odejście - mówi Marcel Wędrychowski w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Łatwo było się panu mentalnie rozstać ze Szczecinem, w którym spędził praktycznie całą dotychczasową karierę?
Na pewno nie, bo byłem związany zarówno z szatnią, jak i kibicami. Szczecin to miasto, w którym się urodziłem. Kiedy zabierałem rzeczy z szatni, to czułem swego rodzaju pustkę, wspominając tych wiele lat spędzonych w Pogoni. Skupiam się jednak na tym, że przede mną są nowa droga i nowe wyzwania. Cieszę się, że wyszło tak, a nie inaczej. Patrzę do przodu na swój rozwój i czuję, że GKS Katowice może mi to zagwarantować.
Zanim o przyszłości, to jednak dopytam o okoliczności tego rozstania. Kiedy się pan dowiedział, że jest to koniec pańskiej przygody z Pogonią?
Sygnały miałem takie, że klub chce ze mną przedłużyć kontrakt. Jakieś rozmowy cały czas były prowadzone, ale ja tak naprawdę ich nie czułem, bo pierwszą ofertę otrzymałem kilka dni po ostatnim meczu w Białymstoku (1:1), a wcześniej było powiedziane, że wydarzy się to bezpośrednio po finale Pucharu Polski z Legią Warszawa (3:4). Po 2 maja otrzymywałem jednak tylko słowa, a nie konkrety, dlatego z czasem byłem do tego tematu coraz bardziej sceptycznie nastawiony. Przyszedł dzień, w którym poprosiłem o dłuższy czas na zastanowienie i tak się złożyło, że właśnie wtedy zobaczyłem artykuł, w którym było napisane, że Pogoń nie chce ze mną dalej współpracować, bo jestem zawodnikiem kontuzjogennym. Po tej lekturze porozmawiałem z trenerem Robertem Kolendowiczem, który powiedział, że dalej mnie chcą, ale ja stwierdziłem, że najlepszą decyzją będzie odejście ze Szczecina. GKS Katowice zaprosił mnie na rozmowy o wiele wcześniej, bo wiedział, że kończy mi się kontrakt. Jestem tutaj krótko, a czuję się, jak bym był od miesięcy. Jest to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
Można powiedzieć, że do pewnego momentu chciał pan pozostać w Pogoni, a na ostateczną decyzję wpłynął brak wystarczającej determinacji z drugiej strony?
To jest ciężkie do określenia. Trzy miesiące przed zakończeniem ligi miałem pytanie z klubu, czy chciałbym przedłużyć kontrakt i odpowiedziałem, że oczywiście. Byłem wtedy w dobrej formę i pomyślałem, że dobrze byłoby zostać z trenerem Kolendowiczem. Kiedy jednak w Pogoni pojawili się nowi właściciele, wszystko stało się bardzo niepewne. Miałem otrzymać propozycję nowego kontraktu o wiele wcześniej, ale zamiast tego zwlekali dłużej niż zostało to zadeklarowane. Na ostatniej prostej poczułem, że najlepszą decyzją będzie odejście.
W Pogoni w PKO BP Ekstraklasie debiutował pan jeszcze przed osiemnastymi urodzinami, w sezonie 2019/20, więc to spora suma doświadczeń. Na koniec przygody ze Szczecinem powiedziałby pan o indywidualnym i drużynowym poczuciu niedosytu w tym czasie?
Pogoń zawsze była blisko trofeów, sukcesów, a ja byłem wiele razy blisko, żeby stać się kluczową postacią tej drużyny, takie są fakty. Kiedy wchodziłem na wyższe obroty, to łapałem kontuzje, które często okazywały się poważne. Można mówić, że to był pech, ale ja z tych przymusowych przerw potrafiłem wynosić dużo. Oczywiście, to zatrzymywało mój rozwój, ale uważam, że lepiej wcześniej wypracować sobie odpowiednią mentalność do zrozumienia swojego ciała i pracy nad sobą. Po tych latach w Pogoni na pewno są jakiś niedosyt i żal, ale z drugiej strony uważam, że dużo wiele mi to dało. Zawsze staram się szukać pozytywów, więc niech tak będzie również w tym przypadku.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...