Cykl tego typu rozmów z piłkarzami, którzy odbudowywali Pogoń od czwartej ligi przez drugą i pierwszą ligę chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. Na pierwszy ogień, Radosław Janukiewicz. Z Pogonią zagrał w ostatnim finale Pucharu Polski, wywalczył awans do Ekstraklasy i był jej pewnym punktem. O życiu po piłce, o piłce, o żywej wciąż ranie, z uśmiechem i z momentami w których gardło jest ściśnięte... Zapraszam.
Radosław Janukiewicz to dzisiaj Wrocławianin żyjący w Szczecinie czy Szczecinianin?
- Całe życie będę Wrocławianinem, urodziłem się tam i spędziłem ponad 20 lat życia. Szczecin stał się moim drugim domem. Po zakończonej przygodzie z piłką stwierdziłem, że to dla mnie najlepsze miejsce do życia i spełniania kolejnych planów zawodowych.
Powiedziałeś o zakończeniu przygody z piłką, ale Ty przecież wciąż grasz...
- Chodziło mi o poziom centralny, profesjonalne granie. Gram jeszcze na trawie w Redze Trzebiatów. Jeżdżę tam tylko na mecze, tak jestem dogadany z trenerem. Od trzech lat gram też w futsal w Szczecinie i nie ukrywam, że ten futsal mnie oczarował. Gdy szedłem na pierwszy trening to nie wiedziałem z czym to się je. Po drodze spotkałem świetnych trenerów stricte od futsalu i mogę się w to bawić. Fajna przygoda, poziom centralny i poziom wysoki, można się spocić. Fajnie, że zdrowie pozwala na to, aby dalej aktywnie sportowo żyć.
Poza grą w piłkę zajmujesz się też szkoleniem młodych bramkarzy. Gdzie to robisz?
- Pracuję obecnie w czterech akademiach. Taką moją flagową jest Funinio Szczecin na prawobrzeżu. Trenujemy na Pomarańczowej dwa razy w tygodniu. Mam treningi z bramkarzami też dwa razy w tygodniu w OKS-ie Goleniów u Radka Wiśniewskiego. Do tego w weekendy pracuję w MAPIE Mierzyn z bramkarzami, a dzisiaj jest środa i w ten dzień pracuję w Przecławiu, gdzie mam taką swoją prywatną grupę.
To jest to, co chciałeś robić "po piłce"?
- Myślę, że tak. Myślę, że mam dużą wiedzę w szkoleniu bramkarzy. Sam całe życie grałem na tej pozycji. Pracowałem z topowymi fachowcami w Polsce, coś z tego wyciągnąłem. Mam swój określony plan na rozwój takiego młodego adepta i cieszę się, że mogę to robić, bo sprawia mi to frajdę. Największa jest wtedy gdy pracujesz z chłopcami dłużej, którzy startowali z zerowego poziomu, a mają już nawyki stricte bramkarskie. To mnie najbardziej satysfakcjonuje w tej pracy.
Poza pracą zawodową, grą w piłkę i szkoleniu młodych zawodników, chcesz czegoś nowego w życiu, bo tak chyba można nazwać start w wyborach samorządowych do rady miasta, prawda?
- Startuję w wyborach samorządowych do rady miasta z listy Koalicji Samorządowej od naszego prezydenta Piotra Krzystka. Gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że coś takiego się wydarzy to przetarłbym oczy ze zdziwienia.
Co Cię pchnęło w tym kierunku?
- Spotkanie z prezydentem kilka miesięcy temu, który mi to zaproponował. Oczywiście musiałem się nad tym zastanowić, bo to nie moja branża. Nie chcę mieć wiele wspólnego z polityką. Chcę zająć się sportem, infrastrukturą dla dzieci i młodzieży. Różnego rodzaju zajęciami propagującymi sport i zdrowy tryb życia. Tym chciałbym się zająć. Pomysł na tę radę przyszedł wraz z projektem "trenuj z Radkiem Janukiewiczem" gdzie odwiedzam szkoły. Teraz w marcu startuje piąta edycja. Widziałem na własne oczy, że w wielu szkołach brakuje porządnej infrastruktury. Tym chciałbym się zająć w przypadku gdybym się dostał do Rady Miasta. Chciałbym aby dzieci w całym Szczecinie miały równy dostęp do rozwoju sportowego. Dziś żyjemy w epoce smartfonów i tabletów. Przez sport rozwijasz nie tylko swoje ciało, ale uczysz się rywalizacji. W życiu zawsze będziemy z kimś rywalizować, tak to już jest. Chcę żeby dzieciaki miały fajną bazę do rozwoju. W przyszłości dzięki takim działaniom będziemy mieć mistrzów Polski, reprezentantów kraju w różnych dziedzinach. Szczecin może być topowy w Polsce. Rok temu King Wilki zdobyły Mistrzostwo Polski, a w tym Pogoń może włożyć coś w końcu do gabloty. Tylko przez poprawę infrastruktury możemy rozwijać nasze dzieci i zaszczepiać sport.
Mówisz o infrastrukturze, o brakach. Co się pod tym kryje? Co zobaczyłeś w trakcie tych wizyt w szkołach?
- Nie każda szkoła ma Orlika czy nawet boisko. W części szkół hale wymagają remontu, a w innych brakuje sprzętu. Tych problemów jest dużo i trzeba się z tym zmierzyć. Chciałbym, żeby nasze dzieci miały podobne warunki do rozwoju. Wiadomo, szkoły sportowe, super, że są, ale w innych musi się coś zmienić na lepsze. Nawet gdy patrzę na poziom dzieci i porównuję z naszymi czasami... Ten proces mocno wyhamował. Gdybym miał to porównać, to jest przepaść pod względem stricte sportowym.
Miejsce w radzie miasta może pomóc w tym, aby o to zadbać?
- Mam taką nadzieję, taki jest mój cel. Jest komisja sportu, gdzie osobie z zewnątrz ciężko jest pójść i porozmawiać o problemach. Będąc w radzie miasta będę miał większe szanse na rozmowę, przedstawienie swoich pomysłów czy pozyskiwanie środków na to. Można to zrobić z różnych dotacji - miejskich, rządowych czy unijnych. Wiele możliwości się wtedy otworzy. Nie zapominajmy, że Minister Sportu jest także ze Szczecina i można przeprowadzić jakiś dialog, aby to miasto było mocne pod względem sportu.
Kampanię już rozpocząłeś, jesteś na bilboardach, plakatach, ulotkach. Startujesz ze śródmieścia. Z jakim odbiorem wśród mieszkańców się spotykasz?
- Z bardzo pozytywnym. Przy rozmowach widzę, że mieszkańcy potrzebują świeżej krwi. Kogoś nowego, z pomysłami. Mój pomysł jeśli chodzi o sport dotyka wszystkich, czy to seniorów czy ludzi w naszym wieku, czy naszych dzieci. Nigdy nie jest za późno na aktywności sportowe. Dotarcie do pani, która ma 70 lat z moimi pomysłami także jest trafne, bo ona posiada wnuki czy młodszych członków rodziny. Najbardziej liczę na kibiców, bo z Pogonią zawsze będę kojarzony, mam nadzieję, że dobrze <śmiech>. Przeżyłem tu najlepszy okres w mojej przygodzie z piłką. To, że wróciłem do Szczecina pokazuje też, że związałem się z tym miastem na stałe.
Wczoraj na Twitterze widziałem dyskusję dotyczącą startu w wyborach w Kielcach Jacka Kiełba. Padły tam takie zdania "ale po co, co piłkarz zarabiający duże pieniądze wie o problemach zwykłych ludzi?". Nie boisz się tego w Twoim przypadku?
- Powiedzmy sobie szczerze, że w wielu dziedzinach nie mam odpowiedniego poziomu wiedzy. Spotkania z ludźmi otwierają oczy na różne problemy o których wcześniej nie miałem zielonego pojęcia. Powiem szczerze, miałem propozycję startu w wyborach parlamentarnych, tych ostatnich, jesiennych. Zrezygnowałem z tego, bo raz, że nie ciągnie mnie do Warszawy, a dwa, nie chcę być nigdy kojarzony z czystą polityką. Wiemy co się dzieje, wieczne problemy, bałagan. Tam siebie nie widzę. Startuję tutaj, bo chcę, żeby Szczecin się zmieniał. To jest moje miejsce na ziemi i chcę, żeby żyło się lepiej mi i każdemu mieszkańcowi. Jest wiele problemów, ale ja chcę skupiać się na tematach, na których się znam. Jestem osobą, która nie obieca niczego, czego nie będzie mogła zrealizować. Pytam mieszkańców jakie są problemy, ale niczego nie obiecuję. Miejsce w radzie to nie jest gwarant, że radny Janukiewicz z miejsca wszystko pozmienia, bo tak nie będzie. Chcę przez kadencję zrobić kilka rzeczy, ale konkretnych. Wtedy będę wiedział, że ta praca będzie miała sens. Jeśli tam wejdę, to będę bardzo aktywny i będę pracował na rzecz Szczecina. Zawsze byłem osobą pracowitą, nauczył mnie tego sport.
Mieszkańcom Szczecina piłkarz kandydujący w wyborach może nie kojarzyć się najlepiej. Lata temu do Sejmiku Województwa wszedł Radosław Majdan i więcej go tam nie było niż był...
- Życie mam tak ułożone, że treningi w akademiach mam w godzinach popołudniowych. Praktycznie od 8 do 16 jestem wolny. Wiem jak to było z Radkiem Majdanem, rozmawiałem z wieloma ludźmi. Mieszkam w Szczecinie i chcę być bardzo aktywnym gościem, który nie będzie obiecywał, a będzie działał. To nie będzie też łatwe zadanie, to będzie ciężka praca. Inna niż ta, którą całe życie wykonywałem, ale lubię wyzwania.
Ania, Twoja żona, nie widzi w tym problemu, że będzie Cię w domu jeszcze mniej jeśli uda się dostać do Rady Miasta?
- Na szczęście Ania jest wyrozumiała. Ania ma wykształcenie politologa i w wielu rzeczach może mi pomóc i podpowiedzieć. W domu mam pełne wsparcie i nie muszę się martwić, że dostanę patelnią po głowie jeśli nie będzie mnie zbyt długo w domu.
Ustaliliśmy już, że Ty jesteś Wrocławianinem mieszkającym w Szczecinie, ale typowym Szczecinianinem jest Twój syn Filip. Ile ma już lat?
- Filip ma już dwanaście lat. Urodził się w Szczecinie w szpitalu w Zdrojach. Jest zakochany w King Wilkach Szczecin.
Przeglądając Twojego Facebooka widać, że obaj kibicujecie.
- Filip nie ma nic wspólnego z piłką. Nie chcę pchać go gdzieś na siłę na treningi, chcę, żeby rozwijał swoje pasje i to co lubi robić. Chodzi na pływanie. Teraz będzie pogoda więc pewnie będzie nas więcej na boiskach do gry w kosza. Jest zapalonym kibicem Wilków. Chodzimy trzeci sezon, więc to nie jest tak, że się podpięliśmy pod sukces, bo chodziliśmy na Wilki gdy zajmowali miejsce w środku stawki <śmiech>. Fajnie, że ma swoją pasję. Ja chętnie też zakładam koszulkę Wilków na mecz. Nie wyobrażam sobie inaczej skoro mój syn kibicuje tej drużynie.
Syn żyje tym, co Ty robiłeś w przeszłości? Pyta o Twoją karierę, kluby gdzie grałeś?
- Pyta. Czasami są to trudne pytania, bo na pytanie "tato, czemu prezes wyrzucił Cię z Pogoni?" trudno się odpowiada <śmiech>. Wie w jakich klubach grałem. Najaktywniejszym kibicem był w Chojnicach, bo już był w takim wieku, że trochę rozumiał. Interesuje się, ale do piłki go nie ciągnie. Czasami obejrzy jakiś mecz, ale to nie jest jego bajka.
Miał już okazję spytać Cię o Twój "słynny" wywiad? Słyszał go?
- Kurcze, chyba nie! Mój syn jest bardzo grzecznym i ułożonym chłopcem! Jeszcze tego tematu nie poruszaliśmy i mam nadzieję, że zbyt szybko go nie odsłucha, aby nie nabrał złych nawyków po ojcu.
Ty trafiłeś do piłki w takim okresie, który ja porównuję z przemianą ustrojową w Polsce. W klubie panowała "wolna amerykanka". Kontrakt z tego co pamiętam podpisywałeś w szatni z kontenerów po jednym ze sparingów. Jak Ty wspominasz te początki?
- Bardzo miło. Dostałem telefon od trenera Mandrysza po tym jak skończył mi się kontrakt w Gorzowie z pytaniem czy przyjadę na testy. W międzyczasie miałem jeszcze propozycję z ŁKS-u Łódź i zastanawiałem się. Dzisiaj mogę powiedzieć, że była to zajebista decyzja, że podpisałem umowę w Szczecinie, a nie w Łodzi. Mieliśmy fajną pakę. Dwóch doświadczonych piłkarzy jak Olek Moskalewicz i Tomek Parzy i reszta takich młodych wilków, którzy chcą coś osiągnąć. Klub na samym początku może nie stał organizacyjnie jak dziś, bo dziś to jest TOP. W klubie jednak niczego nie brakowało. Zdarzały się sytuacje z poślizgiem w płatnościach, ale nie były to długie okresy. Od samego początku wiedziałem, że to jest moje miejsce. Cały mój pobyt w Pogoni oceniam bardzo pozytywnie.
Po podpisaniu kontraktu chwilę na miejsce w składzie musiałeś jednak poczekać, trener Mandrysz postawił na Krzysztofa Pyskatego.
- Zdecydowanie! Myślałem, że to będzie szybciej. Przed ligą graliśmy mecz Pucharu Polski w Elblągu w którym zagrałem. Wygraliśmy 2:1, byłem przekonany, że będę grał, a tu psikus. Jestem taką osobą, która w takiej sytuacji wrzuca szósty bieg i walczy. Żeby do czegoś dojść musiałem sobie to wywalczyć, wskoczyć na jeszcze wyższy poziom niż byłem. Gdy już mi się to udało to wydaje mi się, że ten pierwszy sezon to był jeden z dwóch moich "prime time" w Pogoni. Finał Pucharu Polski, miejsce w czołówce jako beniaminek. Obiektywnie mówiąc, moja bardzo dobra postawa. Jeszcze przed końcem pierwszego sezonu zaproponowano mi czteroletni kontrakt i wydaje mi się, że dzięki swojej formie byłem bardzo dobrze odbierany.
Pamiętam doskonale ten dwumecz półfinałowy. Rewanż z Ruchem w Szczecinie, broniłeś jak w transie. Pamiętasz coś z tego spotkania?
- Dokładnie pamiętam, o takich meczach się nie zapomina. Byłem ostatnio na meczu i rozmawiałem z kibicami. Śmiali się, że na mecz z Ruchem Chorzów powinienem mieć tu jakieś specjalne miejsce na trybunach. Pamiętam ten dwumecz... Ten mecz w Chorzowie to była masa pracy. Mało ludzi ten mecz widziało, ale to chyba było moje najlepsze spotkanie w Pogoni. Gdybyśmy my tam przegrali 8:1 lub 9:1 to nikt by nie mógł mieć pretensji. Zwariowana przygoda. Był Elbląg, był Kołobrzeg i wynik 7:5. Później Piast Gliwice, Polonia Warszawa, Zagłębie Sosnowiec, Ruch i ten nieszczęsny finał...
Jak wspominasz ten finał? Budzisz się jeszcze w nocy i myślisz co by było gdyby?
- Fajnie byłoby mieć złoty medal z tego meczu, a nie srebrny prawda? Poza tym gablota Pogoni nie byłaby pusta, tylko ten puchar by już tam stał, a człowiek miałby satysfakcję, że przyłożył do tego cegiełkę. Co do finału to oczywiście, że doskonale go pamiętam. Ewidentna czerwona kartka. Może nie karny. Sam mecz? Byliśmy zdecydowanie słabsi. Jagiellonia miała masę okazji. My poza poprzeczką Maksa Rogalskiego nic nie zdołaliśmy pograć. Mega atmosfera na trybunach, takich rzeczy się nie zapomina...
Była jeszcze sytuacja, gdy sędzia wskazał na rzut karny, gdy padł tam Kamil Grosicki po starciu z Omarem Jarunem...
- Tak, sędzia początkowo gwizdnął rzut karny. Jak ktoś widzi filmik z meczu to chyba nie chciałby spojrzeć mi wtedy w oczy, tak byłem zagotowany. Cofnął tą decyzję. Uważam, że gdyby wtedy pokazał tą czerwoną kartkę, to mielibyśmy ten puchar w gablocie. Niestety wciąż na niego czekamy.
Wcześniej powiedziałeś o dwóch momentach "prime time" w Pogoni. Pierwszy już wyznaczyliśmy, a drugi?
- Za czasów trenera Wdowczyka, wtedy gdy zostałem powołany do reprezentacji Polski. Pojechałem na galę Canalu+. Zostałem drugim, tylko drugim, najlepszym bramkarzem ligi. Wygrał Dusan Kuciak. Wiele osób mówiło, że niezasłużenie. Wydaje mi się, że tych punktów wtedy swoją grą zrobiłem. Miałem taki niesmak po tej gali. Taki był wybór, a nie inny. Dzięki dobrej grze zostałem powołany do kadry, pojechałem na zgrupowanie, nie zagrałem, ale umówmy się, że w tamtych czasach mieliśmy bramkarzy z topu. Sam wyjazd na mecz towarzyski z Niemcami był dla mnie spełnieniem marzeń. Fajna przygoda.
Sezon wcześniej też był dla Ciebie "trudny", bo do rywalizacji ściągnięto Dusana Pernisa i musiałeś usiąść na ławce. Potrzebowałeś bata nad głową, żeby wskakiwać na wyższy poziom?
- Zadzwonił do mnie wtedy mój menadżer i pyta co się wyprawia w Szczecinie. Nie wiedziałem o co chodzi i mówi: Pogoń ściągnęła Ci do rywalizacji bramkarza reprezentacji Słowacji. Odpowiedziałem, że fajnie, trzeba będzie wspiąć się na wyżyny. Powiem szczerze, że wtedy moja dyspozycja przed sezonem była taka, że nie pozostawiłem złudzeń trenerom kto ma grać w bramce. Pierwsze kilka kolejek to ja broniłem. Później popełniłem błąd w meczu z Legią Warszawa i siadłem na ławce. Było to dla mnie takie trochę niesprawiedliwe. Zagrałem wtedy kilka dobrych meczów, zostałem powołany na listę rezerwowych w reprezentacji na mecz Polska - Anglia, czyli jakby któryś z trzech powołanych bramkarzy wypadł, to wskoczyłbym ja, jako ten czwarty. Musiałem się z tym pogodzić i zasuwać. Im miałem lepszego konkurenta, to potrafiłem zawiesić sobie poprzeczkę o kolejne dwa centymetry wyżej. Dzięki temu zagrałem prawie 500 meczów na poziomie centralnym. Byli bramkarze lepsi ode mnie, ale ja nadrabiałem charakterem i pracowitością. Dzięki temu spełniłem swoje marzenia.
Charakteru nigdy nie można było Ci odmówić. Dziś po latach, powiedz tak szczerze, ten wywiad o którym już wspominaliśmy, mocno nabrudził Ci w szatni?
- Ten wywiad to śmieszna historia, bo o tym, że on poszedł do publikacji dowiedziałem się od Grześka Szamotulskiego. Zadzwonił i mówi: myślałem, że ja jestem pierdolnięty, ale ty jesteś takim kotem! Twój wywiad jest na Weszło. Patrzę, no rzeczywiście... Co do szatni... Nie chcę mówić nazwiskami. Było dwóch zawodników, którym się to mocno nie podobało. Jeden nie podał mi ręki w ten dzień. Później sobie wszystko wyjaśniliśmy i było już w porządku. To nie było tak, że miałem przez to jakieś problemy w szatni. Dwie osoby były takie, które się na mnie obraziły. Jednak gdy go analizuję, to ja tam mówiłem też o sobie. Mi było wstyd za swoją postawę również. Uczestniczyłem w tym. Gdyby wywiad odbyłby się 10-15 minut później, to może nie byłoby strzelania z karabinu maszynowego. Jestem przez wielu kibiców kojarzony przez pryzmat tego wywiadu, a wolałbym być kojarzony z piłki.
Drugi taki trudny moment, to ten, w którym usłyszałeś, że nie ma dla Ciebie już miejsca w Pogoni. Rozpamiętujesz to wciąż?
- Tak, mam żal. Nie do klubu, ale do jego prezesa. Uważam, że to wszystko się mało elegancko potoczyło. Jeszcze raz przytoczę jak to się potoczyło. Przegraliśmy mecz w grupie mistrzowskiej z bodajże Lechią Gdańsk. Przed kolejnym meczem wziął mnie trener Michniewicz i mówi: słuchaj, nie mamy już szans walczyć o medale. W tych ostatnich meczach chcę, żeby zagrał Dawid, aby zobaczyć czy to z nim będziesz rywalizował w kolejnym sezonie czy będziemy musieli kogoś poszukać do rywalizacji dla Ciebie, a Dawida nie miałem okazji wcześniej oglądać. Powiedziałem, że pewnie, bo Dawid zasłużył. Dodatkowo to świetny gość, życzyłbym sobie, żeby każdy był takim człowiekiem jak on. Mówię o aspektach typowo życiowych. Przyjąłem to, nikt nie lubi siedzieć na ławce, ale zgodziłem się. Pamiętam jak dziś, bo to było "Boże Ciało". Zadzwonił kierownik, że mam się stawić w klubie. Wchodzę, a tam trener Michniewicz i Maciej Stolarczyk, dyrektor sportowy. Na wejściu usłyszałem, że muszę sobie szukać nowego klubu. Była to dziwna sytuacja, bo trzy tygodnie wcześniej rozmawialiśmy z trenerem... Ciężki moment... [Radkowi w tym momencie łamie się głos]. Później treningi w rezerwach, na szczęście udało się wypożyczenie do Górnika Zabrze. Kilka numerów też było nieeleganckich przy samym dopinaniu wypożyczenia, ale już nie chcę o tym mówić. Czas goi rany, ale strupy jeszcze zostały. Sam pobyt w Zabrzu bardzo fajny. Musiałem poczekać, aby wskoczyć do składu. Gdy już się to udało to był taki moment w którym zaczęliśmy punktować. Wiosną znów poszło to w dół. Zwolniono trenera, Jan Żurek miał inny pomysł na drużynę, a ja straciłem miejsce w składzie. Najbardziej szkoda tego spadku, bo takie drużyny z takimi kibicami nie zasługują na takie przykre historie. To było coś takiego bardzo smutnego dla mnie. Wróciłem do Szczecina, zmienił się trener i myślałem, że będzie to dla mnie szansa, aby pokazać się chociaż w treningu. Natychmiast zakomunikowano mi, że nie ma takiej opcji i mam się stawić na treningu w rezerwach. Trenowałem chyba osiem miesięcy, zawsze oddawałem serducho i powiem szczerze, że gdyby nie Wojtek Tomasiewicz to byłoby ciężko... [Janukiewiczowi znów załamuje się głos]... Następnie Norwegia. Udało się sfinalizować wypożyczenie. Już trzy dni po przyjeździe grałem swój pierwszy mecz. Gdybym miał powiedzieć kto wsparł mnie oprócz rodziny w tym najgorszym okresie to z pewnością "Wojciu"... Wiadomo, też kibice, którzy zorganizowali mi pożegnanie, bo klub do dziś tego nie zrobił. To jest takie trochę smutne. To nie jest tak, że zagrałem tu sezon, czy byłem jakimś najemnikiem. Swego czasu odrzuciłem ofertę kontraktu z Jubilo Iwata. Dziś mogę powiedzieć, że był to kontrakt rzędu 30 tysięcy Euro miesięcznie. Mówię o samej podstawie, bez bonusów. To był kontrakt dwuletni. Byli wtedy na drugim poziomie. W grze była też spora podwyżka przy awansie. Kosmiczne pieniądze. Stwierdziliśmy z żoną, że tu jest nasze miejsce na ziemi, a po pół roku byłem skasowany... Dużo emocji...
Łamie Ci się głos, słychać, że to jest wciąż żywe...
- Z pewnością. Pewnie kiedyś się zagoi. Najbardziej żałuję, że nie zagrałem na nowym stadionie. Gdybym wtedy został w Pogoni, to nie wiem czy do dzisiaj byłbym jej bramkarzem, czy rezerwowym. Miałbym możliwość bycia na ławce, ale samo bycie na tym stadionie byłoby ogromnym przeżyciem. Tylko tego mi brakowało, bo Pogoń spełniała moje oczekiwania pod każdym względem.
Poza ofertą z Japonii w tym czasie gdy grałeś w Pogoni były jeszcze jakieś oferty z innych klubów? Ja swego czasu słyszałem o Lechu...
- Tak. Bardzo dobrze znałem się z trenerem Dawidziukiem, który był trenerem w moim roczniku reprezentacji Polski. Prowadził mnie trzy lata, znaliśmy się doskonale. Była taka opcja. Nie pamiętam, kto ostatecznie tam trafił, ale była to rozmowa o pozycji numer 1. Była jeszcze sytuacja przed podpisaniem trzeciego kontraktu w Pogoni. Miałem opcję z mojego macierzystego klubu - Śląska Wrocław. Kiedy włodarze dowiedzieli się o tym, zrobili wszystko, aby mnie zatrzymać.
Później była Chojniczanka Chojnice, a po niej był Pomorzanin Nowogard. Projekt wydawał się ciekawy, ale czy dziś nie żałujesz tego ruchu?
- Pierwszego roku z pewnością nie. Wszystko układało się dobrze, prowadziłem treningi z bramkarzami, jeździłem na treningi, miałem normalny kontrakt na poziomie nawet I ligi jeśli chodzi o finanse. Drużynę mieliśmy bardzo fajną. Przegraliśmy walkę o awans z Jeziorakiem Szczecin. Wszystko się dobrze układało. W drugim sezonie zaczęły dziać się niestworzone historie jeśli chodzi o finanse. Jak może brakować w klubie pieniędzy, jeśli jest dotowany z miasta kwotą powyżej 250 tysięcy i jedynym zarabiającym zawodnikiem jest bramkarz? Różne anomalia, wyrzucenie trenera zupełnie niepotrzebne i niesprawiedliwe, zatargi z piłkarzami... Cel był taki, żeby stworzyć tam akademię z prawdziwego zdarzenia. Nowogard jest fajnym miejscem, bo jest pomiędzy Kołobrzegiem i Szczecinem. Powstało nowe boisko. Wydaje mi się, że gdyby zarząd chciał rozwijać klub, to dziś mogłaby być tam nawet III liga z fajną akademią. Warunki jeśli chodzi o to boisko rewelacyjne. Jeśli jednak ktoś nie ma pomysłu na to, zrobił masę błędów organizacyjno-finansowych, widzimy jak to się skończyło. Klub się rozpadł. Na szczęście dla Nowogardu powstał nowy i życzę im jak najlepiej.
Lada moment 40 lat na karku, więc kiedy kończysz to rzucanie się po murawie?
- Nie wiem! <śmiech> Nie daję sobie limitu. Wydaje mi się, że dopóki będę czuł, że daję coś ekstra, to będę grał. Daje mi to frajdę, łączę to teraz z futsalem. Jak już nie będę topowym zawodnikiem na poziomie okręgówki, to dam sobie spokój <śmiech>. Patrząc obiektywnie przez pryzmat meczów wiem, że dużo daję drużynie. To jest dla mnie najważniejsze, żeby określony poziom prezentować. 40 lat to tylko cyfra. Gdyby się tylko kilka innych rzeczy inaczej poskładało, to może grałbym jeszcze nawet na poziomie centralnym. Po odejściu z Chojniczanki stwierdziłem, że moje dziecko jest już w takim wieku, że nie będę mu zabierał przyjaciół co roku. Były opcje, ale zrezygnowałem. Myślę, że pomalutku suchą stopą przechodzę na emeryturę. Fajnie, że mam jakiś pomysł na siebie, że mogę się kształcić w innych dziedzinach. Nie jestem piłkarzem, który nie ma na siebie pomysłu. Ja mam ich wiele. Chcę się realizować, chcę pomóc Szczecinowi, bo Pogoń wyciągnęła do mnie rękę gdy byłem na zakręcie. Przez dłuższy okres odwdzięczałem się na boisku taką grą na jaką mnie było stać. Raz lepiej, raz gorzej. Szczecin stał się moim domem i nie sądzę aby się to zmieniło.
Widzisz siebie pod krawatem w sali gdzie odbywają się posiedzenia rady miasta?
- Krawat nie jest konieczny, wystarczy koszula i marynarka! <śmiech>.
Emocje powstrzymasz, gdy ktoś będzie tam mówił rzeczy, które Ci się nie spodobają? Nikt nie zostanie "ogórkiem"?
- Nikt z Uzbekistanu czy Rosji nie kandyduje! <śmiech>. Żartuję oczywiście. Dostanie się do takiej rady, to znak, że człowiek musi prezentować odpowiednią kulturę osobistą. To, że kiedyś w wywiadzie dałem 200 brzydkich słów nie znaczy, że nie potrafię wypowiadać, czy normalnie rozmawiać. Wydaje mi się, że jeśli są problemy to trzeba o nich rozmawiać i tego będę się trzymał.
Komentarze w serwisie www.PogonSportNet.pl zamieszczane przez jego użytkowników są ich prywatną opinią. Serwis nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Jeśli jednak administratorzy dostrzegą naruszanie dóbr osobistych, zmuszeni będą do usunięcia komentarza, a w przypadku powtarzania się sytuacji, zablokowania konta użytkownika.
Trwa ładowanie komentarzy...